piątek, 30 marca 2018

Wesołego jajka!

Chciałem w dzisiejszym tekście złożyć Wam jedynie życzenia świąteczne z okazji Świąt Wielkiej Nocy, ale w momencie, gdy zaczynałem tworzyć ten wpis, który właśnie czytacie, przypomniały mi się pewne bardzo interesujące rozmowy, jakie odbyłem nie tak dawno temu z moją oblubienicą Elżbietą oraz kolegą Robertem, na temat naszej wiary. Rozmowy te natchnęły mnie do stworzenia tegoż to krótkiego wpisu. Wiem, że jesteście zajęci przygotowaniami do świąt. Myślę jednak, że znajdziecie krótką chwilę na lekturę mojej twórczości.


Jeśli czujecie się zniesmaczeni słysząc żarty o wierze i o kościele, to radzę dalej nie czytać. Ja lubię "śmieszkować" z religii. Nie uważam, aby było w tym coś złego. Śmieszą mnie religijne żarty, ale muszą być one sformułowane z wyczuciem, zdrowym rozsądkiem i odpowiednią dozą wulgarności. Śmiać się można z wszystkiego. A wyśmiewanie głupoty i obłudy, to wręcz obowiązek człowieka myślącego.

Jak wiecie, moi drodzy, Kościół znany jest powszechnie ze swojej pazerności. Księża każą sobie płacić za wszystko: msza żałobna, weselna lub inny sakrament typu komunia czy chrzest. Wszystko ma swoją jednakową cenę w całym kraju, czyli "co łaska".  Wiecie, ile to jest w złotówkach?

Tak sobie pomyślałem ostatnio, że skoro hierarchom kościoła ciągle brakuje mamony i muszą ją wyłudzać od wiernych, to może powinni zacząć szukać sponsorów w środowisku biznesowym? Zapewniłoby im to dodatkowe aktywa, których ciągle potrzebują, aby żyć ubogo i skromnie tak, jak nakazują swym wiernym. Wyobraźcie sobie, że jesteście w Wielki Piątek na drodze krzyżowej. Dochodzicie do trzeciej stacji: "Pierwszy upadek pod krzyżem". Kapłan prowadzący całą ceremonię przeczytawszy swoje rozważania w temacie upadku Jezusa pod krzyżem, nagle informuje wiernych, że ową stację sponsoruje producent napojów izotonicznych "Powerade". Z głośników kościelnych dobiega do Waszych uszu reklama sponsora następującej treści: "Powerade. Padłeś? Powstań!" Początkowo taki komunikat pewnie by szokował, ale z upływem czasu jestem pewien, że przyzwyczailibyśmy się do niego. Kapłani z pewnością by o to zadbali.


Oderwijcie się od czynności codziennych, choć na chwilę. Pomyślcie, że jesteście na pogrzebie. Ceremonia dobiega końca. Bliższa rodzina płacze ze smutku. Dalsza myśli jedynie o tym, co będzie do żarcia na pogrzebinach. Ksiądz wyczytuje zamówione przez rodzinę msze święte, które mają pomóc nieboszczykowi trafić do raju. Na koniec kapłan dziękuje zgromadzonym za przybycie oraz za modlitwę za duszę zmarłego. Zanim jednak pobłogosławi zgromadzonych wiernych i orzeknie, że mogą iść w spokoju, przedstawia wiadomości duszpasterskie. Oprócz standardowych informacji podaje do wiadomości, że uroczystość pogrzebową sponsorował producent batonów: "Bounty. Smak raju" lub właściciel marki "Red Bull", producent napojów energetycznych: "Red Bull doda Ci skrzydeł." Nie wiem, jakby na te komunikaty zareagowała rodzina zmarłego. Ja na ich miejscu bym się cieszył. Nie każdemu jest dane po śmierci zasmakować raju lud dostąpić zaszczytu posiadania skrzydeł.


Po tym przydługim, ale mam nadzieję, że choć trochę śmiesznym wstępie, nadszedł w końcu czas na życzenia świąteczne. Wszystkim moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę wielu pięknych chwil spędzonych w miłym gronie w ten Wielkanocny czas. Mnóstwo pysznego jedzenia i żadnych dodatkowych kilogramów po świętach. A jeśli już miałby się pojawić jakiś nadbagaż, to niech kobietom pójdzie w cycki, a facetom w bicepsy. Byle nie na odwrót. Wesołego Alleluja!

środa, 21 marca 2018

Urzędnik też gracz! Grać musi!


Dla Tomasza dzień ten zaczął się jak każdy inny dzień, którego trzeba iść do pracy. Budzik punktualnie o 6.00 zagrał swą straszną melodię zwiastującą koniec beztroskiej podróży po krainie sennych marzeń. A Tomasz uwielbiał tę krainę. Tu wszystko było możliwe, a prawa obowiązujące w realnym świecie, zwyczajnie tam nie istniały. Pewnym, choć mało dynamicznym ruchem sięgnął po telefon, który spokojnie spoczywał na nocnym stoliku. Wyłączenie owego urządzenia nie było jednak takie proste...


Długa nocna podróż po krainie marzeń tak wyczerpała Tomasza, iż w jego głowie zaczęła powoli osiedlać się myśl o przedłużeniu snu o króciutką drzemkę. Każda minuta w tej chwili była dla niego cenna jak afrykańskie diamenty. Wiedział jednak, że to intryga wymyślona przez jego leniwą część natury. Intryga mająca na celu jak najdłuższe zatrzymanie go w łóżku. Na swoje szczęście Tomasz szybko zorientował się, w jakie sidła próbuje go wciągnąć mniej aktywna część jego natury. Zazwyczaj jest ona cicha i ukryta, ale tak naprawdę zawsze jest przyczajona i czeka na dogodny moment, aby zaatakować i zdominować tą aktywną, zdaje się lepszą część.


Tomasz wyłączył budzik i rozpoczął swój poranny rytuał. Nie jest on zbytnio oryginalny, nie niesie ze sobą żadnych walorów dydaktycznych, dlatego nie bądźcie na mnie źli, że w tym krótkim tekście nie spróbuję, chociaż oddać jego istoty. Uważam, że taki zabieg nie miałby sensu, gdyż w tak krótkiej formie wypowiedzi, jaką jest ten tekst, należy maksymalnie skupić się na opisać rzeczy ważnych, a te mniej istotne, bądź nieistotne w ogólne, pominąć całkowicie. Skoro już udało mi się zaoszczędzić sporo miejsca, pomijając opisy codziennych czynności towarzyszących Tomaszowi każdego poranka dnia pracującego, mogę już spokojnie i z czystym sumieniem kontynuować tą niezwykle interesująca i pełną dramatycznych zwrotów akcji opowieść. A więc…


Po zakończeniu tych wszystkich porannych rytuałów, które z uwagi na oszczędność miejsca zdecydowałem się pominąć, a powody dla których to zrobiłem, przedstawiłem powyżej. Tomasz dotarł do pracy. Włączył komputer i zalał wrzątkiem swoją ulubioną kawę Kopiko, której picie odradza mu każdy zdrowo myślący i dbający o zdrowie człowiek. Niezmiernie od lat zastanawia go fakt, czemu ten produkt zwany kawą, ma jej w swoim składzie zaledwie 12,8%? To już raczej temat do rozważań na zajęciach z chemii, a nie w tekście który został opublikowany na blogu wschodzącej gwiazdy internetu. A może czytelnicy tego zacnego bloga  wytłumaczą mu, czemu produkt zwany kawą, składa się tylko w niecałych 13% z kawy? Kto wie!

Przed Tomaszem postawiony nagle znienacka został wybór tragiczny następującej treści: „Czy oddać lokalnemu przedsiębiorcy nadpłatę w podatku od środków transportowych z tytułu zbycia w 2017 roku ciągnika samochodowego marki Daf, o dwóch osiach jezdnych i dopuszczalnej masie całkowitej zespołu pojazdów 40 ton o numerze rejestracyjnym PSR34TK w kwocie 399 zł?” Mogłoby się wydawać, że dla tak sumiennego urzędnika jakim jest Tomasz wybór byłby oczywisty. Tak oczywisty jak to, że dzik sra w lesie, a wiewiórka wpieprza żołędzie. Na niekorzyść lokalnego przedsiębiorcy przemawiał jednak fakt, że Tomasz był graczem. A gracze mają to do siebie, że grają w gry. A te potrafią sporo kosztować. Tomaszowi w podjęciu decyzji pomógł również fakt, że znał owego lokalnego przedsiębiorcę. Za czasów studenckich dorabiał u niego na czarno i nie raz musiał zostawać po godzinach. Zdarzało się, także tak i to nie raz, że pensja wypłacana była niższa od tej umówionej. Teraz mógł w końcu wziąć odwet na tym chciwym i parszywym gnoju. Reasumując wszystkie za i przeciw, Tomasz podjął decyzję, aby przytulić do swej kieszeni owe cztery stówki. W jego mniemaniu był to jedyna słuszna decyzja.

Odpowiednie spreparowanie dokumentów zajęło Tomaszowi ładnych parę minut. Chciał, żeby wszystko było na tip - top, aby nikt się do papierów nie doczepił. Wiedział, że licho może spać, ale Inspektorzy CBA i Regionalnej Izby Kontroli nigdy nie śpią. W okolicach godziny 14.00 lewe pieniądze zasiliły konto Tomasza. Był bogatszy o prawie cztery stówki. Wystarczyło już zatem jedynie poczekać grzecznie do godziny 15.00, aby móc legalnie udać się do pobliskiego sklepu po zakup interesujących go pozycji, które już wcześniej upatrzył sobie w ofercie internetowej sklepu. Finalizacja niecnego procederu zbliżała się wielki krokami, podobnie jak koniec pierwszego kwartału roku, a co za tym idzie konieczność sporządzenia sprawozdania RB-27S, z którego Minister Finansów czerpał wiedzę na temat wysokości obniżenia górnych granic stawek podatkowych w Gminie Środa Wielkopolska.


Gdy radyjko zagrało wesołą melodię oznajmującą godzinę 15.00, Tomasz niczym strzała wypuszczona z łuku Robin Hooda lub z kuszy Wilhelma Tella wystrzelił z olbrzymią prędkością prosto do celu jakim był pobliski elektromarket. Tomasz zwał tę godzinę godziną  "W", czyli wolność. Godzina 15.00 oznaczała dla niego wolność od podatków i wkurzających swoją niewiedzą podatników, których brak okrzesania i ogłady często porażał. Nie wszyscy tacy byli, ale takich zawsze się pamięta. I to oni robią złą opinię ogółowi ludzi.

W sklepie nie było kolejek i tłumów ludzi, mimo iż było parę minut po godzinie 15.00. Tomasz wiedział, gdzie w markecie spoczywają i oczekują na zakup wypatrzone i wymarzone przez niego tytuły. Szybkim krokiem udał się w odpowiednią alejkę, aby przytulić do siebie ukochane gry. Miał szczęście. Wszystkie gry były dostępne od ręki. Obyło się zatem bez zamawiania przy kasie niedostępnego na sklepie towaru, czego Tomasz nie lubił robić, gdyż często niewiedza personelu w zakresie gier skłaniała Tomasz to tzw. "pierdolnięcia baranka", czyli uderzenia z całych sił czołem o najbliższą ścianę lub blat lady, aby odreagować swoje zirytowanie zasobem wiedzy personelu.


W ręce Tomasza powędrowały cztery gry. Nie mniej i nie więcej niż cztery. Zawsze mogłoby być ich więcej, niż cztery, ale "zajumanej" gotówki (a właściwie elektronicznego środka płatniczego w formie wirtualnych zapisów na internetowym rachunku rozliczeniowym, do którego bank wydał debetową kartę płatniczą, za której możliwość korzystania Tomasz uiszczał comiesięczną opłatę w kwocie 5 zł i zero groszy polskich złotych nowych). Były to następujące tytuły:

- The Last of Us Remastered -

Tomasz ogrywał pierwotną wersję przygód Joela i Elli w niszczonym przez straszliwy wirus świecie na konsoli Sony z poprzedniej generacji. Była to jedna z jego ulubionych gier dlatego, gdy nadarzyła się okazja, aby ponownie przeżyć pełną przygód i wzruszeń opowieść w przystępnej cenie, nie wahał się ani chwili przed zakupem.


- Horizon Zero Dawn Complete Edition -

Była to gra, na którą Tomasz polował od samego momentu zakupu nowiutkiej PS PRO. Cierpliwość została w jego przypadku wynagrodzona. Nabył nie tylko cudowną grę, którą gracze wychwalają pod niebiosa, ale również dodatek fabularny, który edycja kompletna zawierała wraz z kilkoma innymi mniejszymi dodatkami w formie strojów i innych duperelek. Tomasz z reguły nie śpieszył się z zakupem gier na premierę. Zwykł czekać na wydanie edycji kompletnych i takowe nabywał w drodze kupna. Tak jak to miało miejsce w tym przypadku. Bo jak grać w grę, to na całego. Nie po to są dodatki fabularne, aby je pomijać lub kupować w wersjach cyfrowych.


- South Park The Fractured but Whole -

Po ukończeniu poprzedniej części Tomasz długo nie mógł wyjść z zachwytu jaką twórcy kultowego serialu South Park zrobili cudowną grę. Pełną specyficznego humoru i ciekawej akcji, od której nie szło się oderwać długimi godzinami. Kwestią czasu i pieniędzy było jedynie, kiedy kolejna gra z tego uniwersum wpadnie w łapska Tomasza. Czas się znalazł, pieniądze też. Teraz trzeba było tylko grać, cieszyć się i śmiać z absurdalnych pomysłów scenarzystów gry.


- The Last Guardian -

Na koncie PSN Tomasza znajdziemy dwie poprzednie gry Fumito Uedy, a więc Ico oraz Shadow of the Colossus, ale Tomasz w żadną z nich nie grał. Jak to możliwe? Spytacie pewnie. Śpieszę zatem z odpowiedzią, bo nie lubię pozostawiać pytań bez odpowiedzi. Wyjaśniam zatem, że w dwie poprzednie gry Uedy grała była narzeczona Tomasza. On użyczył jej jedynie swojej konsoli i konta do grania. Ona grała, a on obserwował i czerpał z tego faktu nie lada radość, gdyż zarówno Ico, jak i Shadow of the Colossus zafascynowały go swoimi pełnymi emocji historiami. Tomasz kupując The Last Guardian zapragnął, przeżyć cudowną przygodę już nie jako widz, ale gracz kontrolujący przebieg zdarzeń na ekranie telewizora.


Cztery pudełka z płytami powędrowały do Tomaszowej torby, którą pewną ruchem zarzucił na lewe ramię, aby udać się w niezbyt odległą podróż do domu. Jeśli myślicie, że Tomasz od razu po powrocie do domu oddał się szaleństwu grania, to grubo się mylicie. Tomasz jest rozsądnym człowiekiem, który wie, że najpierw należy wypełnić swoje obowiązki domowe, a dopiero potem można się skupić na rozrywce. Zgodnie z tą maksymą Tomasz najpierw zjadł obiad, a dopiero potem zasiadł do konsoli.



PS.

Wszystkie zdjęcia zostały wykonane przeze mnie osobiście, na terenie stadionu Polonii Środa Wielkopolska.



sobota, 17 marca 2018

Tomaszowa Kronika Biegowa #3

Kiedyś, dawno temu maniakalnie pochłaniałem słodycze. Ubóstwiałem konsumować 3 wafelki Grześki po każdym obiedzie. Czy oznaczało, że podświadomie chciałem "schrupać" jakiegoś Grzegorza? (Znam tylko jednego Grzegorza i wcale nie mam na niego ochoty. Zresztą i tak jest żonaty. A ja małżeństw nie rozbijam) Na pewno nie! Oznaczało to jedynie, że lubiłem wpieprzać słodycze jak jakiś maniak. Dzisiaj już tak nie jem. Manię jedzenia słodyczy zamieniłem na manię biegania. W związku z tym nie mogło mnie zabraknąć na zawodach z serii Maniacka Dziesiątka w Poznaniu.


Zawody te cieszą się dużym zainteresowaniem wśród biegaczy. Zapisy ruszyły bodajże w połowie października 2017 roku. Komplet pakietów w liczbie 5 tys. został wyprzedany po około miesiącu. Organizator udostępnił w późniejszym okresie dodatkowy tysiąc pakietów startowych, który także rozszedł się błyskawicznie. Najbardziej jednak zdziwiła mnie informacja, że ponad 17% zakupionych pakietów nie zostało odebranych. Zacząłem się zastanawiać, co jest przyczyną tego stanu rzeczy, iż ludzie wydają swoje ciężko zarobione pieniądze, a potem nie odbierają należnych im pakietów? Wiadomo, że część osób spotkały różne zdarzenia losowe typu kontuzja, czy urodziny szwagra, a jak wiadomo, na kacu łatwo się nie biega. Lepiej już biec z kontuzją, bo łatwiej. Po dłuższej chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że taka duża liczba nieodebranych pakietów startowych to wynik zmasowanych akcji tzw. Januszy biznesu, którzy szukają łatwego zarobku kosztem innych ludzi. Zdarza się wielokrotnie, że takie cwaniaczki kupują kilkanaście pakietów, a potem odsprzedają je po znacznie zawyżonych cenach. W mojej opinii jedyną skuteczną formą walki z tym haniebnym procederem jest zaprzestanie możliwości przepisywania pakietów na inne osoby. Ukróci to możliwość nielegalnego handlu pakietami. Organizator powinien oddawać pieniądze biegaczowi, który poinformuje go do wskazanego w regulaminie terminu o swojej niemożności startu. A zwrócone pakiety powinny trafiać do ponownej sprzedaży. Zabieg taki stosuje organizator półmaratonu w Gdyni i w Grodzisku Wielkopolskim.   

14. Maniacka Dziesiątka, zwana w tym roku Recordową z racji największej liczby biegaczy biorących w niej udział była moim drugim startem w barwach sekcji biegowej KS Polonia Środa. Bieg Pamięci Żołnierzy Niezłomnych był moim pierwszym startem jako zawodnika Polonii, ale wtedy nie miałem jeszcze koszulki klubowej. Dlatego to start w Maniackiej Dziesiątce traktuje jako swój debiut w tym wiekowym, bo liczącym już 99 lat klubie.


Zawody rozpoczynały się o godzinie 12.00. Pakiety startowe wydawane były do godziny 11.00, dlatego wyjechać ze Środy musieliśmy ok. godziny 9.30. Wspólny wyjazd zawodników nastąpił przed stadionu piłkarskiego Polonii Środa. Grupa była dość liczna. Wydaje mi się, że była to liczba ok 15 osób. Dzięki dwóm busom Mateusza Strugarka dojechaliśmy bezpiecznie i wygodnie na miejsce. Całość wyjazdu sfinansowała Gmina Środa Wielkopolska, udzielając sekcji biegowej dotacji celowej na realizację zadań publicznych. W tym momencie dobrze widać, że moja ciężka praca w Urzędzie nie idzie na marne. Wymierzane i egzekwowane przeze mnie podatki lokalne idą na słuszne cele, jakim jest niewątpliwie rozwój kultury fizycznej i sportu wśród mieszkańców mojej pięknej Gminy.


Pamiętacie, jak Clark Kent ściągał okulary i zrzucał z siebie garnitur, aby zamienić się w Supermana? Pewnie tak, bo w końcu kto nie zna tej postaci. Czułem się podobnie, gdy przebierałem się przed biegiem. Schowałem ostrożnie okulary do etui. Bluza i koszulka powędrowała w górę, odsłaniając moją piękną i pełną sierści klatę. Koszulka startowa Polonii powoli powędrowała na ciało, zasłaniając nagi tors. Wiedziałem, że gdy mam ją na sobie to nie jestem już zwykłym Tomkiem urzędnikiem. Jestem już od tej chwili Tomkiem biegaczem. Tomkiem Polonistą. Jedno tylko nie ulega zmianie. W koszulce Polonii, czy jakiejkolwiek innej, cały czas jestem zajebiste przystojny. I choć nie wiem jak bardzo bym, chciał zbrzydnąć, aby nie wpędzać innych facetów w kompleksy, to tego nie zrobię, bo nie potrafię. A gdybym mógł, to bym tego nie zrobił, bo po co? Sensu by w tym nie było żadnego.


Odbiór pakietów przebiegał bardzo sprawnie, pomimo dużej liczy zawodników. Organizator dwa dni przed zawodami wysyłał uczestnikom biegu sms-y z numerem startowym oraz numerem stanowiska, gdzie będzie oczekiwał na nich numer startowy. Pakiet startowy był dość ubogi, bo zawierał jedynie worek z logo biegu, numer startowy oraz butelkę Piwa Grodziskiego. Jak się potem okazało, dalsza część pakietu była do odebrania na mecie, po biegu, wraz z pamiątkowym medalem. Każdy biegacz otrzymał torbę papierową lub plastikową z następującą zawartością: ciasto owsiane, kawa MK Cafe Premium, Musli i woda kokosowa. Rzucał się wyraźnie w oczy brak wody. Kokosowy napój to nie to samo. Zdecydowanie brakowało wody po biegu. Ja tu o końcu biegu piszę, a nie było jeszcze jego początku...


Startowałem z ostatniej strefy oznaczonej literkę E i kolorem niebieskim. Niech Was nie zmyli fakt, że była to ostatnia strefa. Tak naprawdę była to elita biegu. Jakby miało być inaczej, to nikt przecież nie oznaczyłby tej strefy literką E jak ... elita. Kolor strefy, także nie był przypadkowo dobrany. Elita podobnie jak szlachta szczyci się faktem posiadania w swoim krwiobiegu błękitnej krwi. Okoliczność umieszczenia strefy elitarnej na końcu stawki, także nie jest przypadkowa. Czyż Jezus Chrystus, Nasz Pan Zbawiciel i od grzechu Wyzwoliciel, narodzony z Maryi wiecznej dziewicy (biedny Józef), nie głosił, iż ostatni będą pierwszymi! "I powiadam Wam umiłowani w bieganiu Bracia i Siostry, błogosławieni Ci, co startują z ostatnich stref startowych, albowiem oni pierwsi metę zdrowo i bezpiecznie osiągną." - Św. Tomasz, werset 23, linia 34.


Startowi mojej strefy czasowej towarzyszyła fantastyczna muzyka. Na pierwsze dźwięki utworu Survivor "Eye of the Tiger moje uszy doznały wielkiej radości, serce szybciej zabiło, a ciało ogarnęła ekstaza. Muzyka z trzeciej części Rocky'ego zawsze działa na mnie pobudzająco. Daje mi solidnego kopa. Naładowany pozytywną energię i solidną wolą walki ruszyłem ostro z kopytka na trasę niczym kucyk Pony. Lubię starty podczas takich licznych biegów. Uwielbiam startować, wtedy trochę bardziej z tyłu stawki i wyprzedzać kolejnych biegaczy. Daje mi to dużą frajdę. Na trasie biegu jeszcze raz było moim uszom dane usłyszeć "oko tygrysa". Puszczała go pewna Pani kibicująca biegaczom na trasie. Muzyka dodała mi skrzydeł prawie jak napój z czerwonymi byczkami w logo. Nie wiedziałem jak jej podziękować za wsparcie w sytuacji kryzysowej. Jakoś musiałem. Nic lepszego, niż pokręcenie swoim słodkim tyłkiem przed jej oczyma nie przyszło mi do głowy. Należał się kobiecie taki wspaniały widok za okazany gest wsparcia. Podejrzewam, że na długo zapamięta tę chwilę i jeszcze wnukom będzie ją opowiadać jak piękny tyłek Tomasza cieszył jej wzrok.

Podczas biegu lubię jak gra głośno muzyka. Solidny bas pozwala zagłuszyć głupie myśli pojawiające się w głowie człowieka podczas biegu. Są to myśli typu:"po co mi to było", "ile jeszcze do mety", "zwolnij, biegniesz za szybko." Na poboczu trasy biegaczom przygrywało kilka zespołów. Głównie były to zespoły rockowe, ale trafił się też jeden zespół weselny z charakterystycznym keyboardem znanym z teledysków disco polo. Nie dało się nie zauważyć i przebiec obojętnie bez uśmiechu obok facetów przebranych za zakonników, którzy na swoich gitarach i perkusjach grali utwór AC/DC "Highway to Hell". Przebiegałem obok nich dwa razy, gdyż tak prowadziła trasa i za każdym razem mimo dość sporego zmęczenia zawsze miałem spory uśmiech radości na twarzy. Oby więcej takich pozytywnie zakręconych ludzi, a nasz świat będzie lepszy. Nawet gdy nie będzie lepszy to na pewno śmieszniejszy, a z uśmiechem na twarzy idzie pokonać wszelkie przeciwności losu.


Pogoda ostatnimi czasy nas nie rozpieszczała. Były silne mrozy, wiatry. Ale tu nagle niebiosa na cały weekend dały nam miły prezent w postaci słonecznej pogody. Rano jeszcze przed startem nie wiedziałem jak się ubrać na zawody. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą w drogę dwa zestawy rzeczy. Jeden krótki, drugi długi, czyli zestaw na zimną i zestaw na ciepłą aurę. Na razie mam tylko jedną koszulkę klubową i jest to koszulka na naramkach. Pierwotnie myślałem, że założę ją na inną koszulkę z długim rękawem i będę wyglądał całkiem w porządku. Jednak ciepła aura zmusiła mnie to założenia samej koszulki klubowej. Koszulka jest śliczna i całkiem spoko w niej wyglądam. Podkreśla główne walory mojego ciała takie jak szerokie ramiona i sporych rozmiarów bicepsy. Jednak z uwagi na ciągłe braki słońca moje ciało jest nadal blade. Myślałem, że dam radę się opalić na treningach, aby lepiej prezentować się na zawodach w nowej koszulce startowej. Niestety cały plan spalił na panewce. W tym miejscu wypada zacytować kultowy tekst z filmu Juliusza Machulskiego "Kiler-ów 2-óch" - "Cały misterny plan w pizdu." Nie można  powiedzieć, żebym jakoś  źle się prezentował. Takie ciasteczko jak ja zawsze cudnie wygląda. Zawsze można jednak wyglądać lepiej. Z drugiej strony o opaleniznę łatwo. Nie każdy może jednak mieć takie cudowne ramiona i bicepsy jak moje. I nie każdy jak ja obdarzony zostałem cnotą skromności.

Początek biegu miałem całkiem dobry. Tempo jak na mnie szybkie. Wszystko szło idealnie do 3 km. Potem zacząłem odczuwać skutki diety 1900 kcal. Nogi zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, choć w płucach miałem sporo tlenu. Zwolniłem trochę i przez parę kilometrów biegło mi się dobrze. Posiliłem się żelem energetycznym. Zakląłem pod nosem na organizatorów, że nie zapewnili na trasie wody. Zastrzyk energii starczył mi zaledwie na kilometr. Na 8 kilometrze trasy zupełnie oklapłem z sił. Gdybym chciał nawiązać do mojego nazwiska, to musiałbym napisać, że zwiędłem jak cięty kwiatuszek w wazonie bez wody. Znacznie zwolniłem. Wiedziałem, że spokojnie dam radę "dokulać" się do mety, ale o chociażby przyzwoitym wyniku w biegu nie było już mowy. Zawody ukończyłem z czasem 57:37 min. Kiepsko jak na debiut w KS Polonia Środa. Mam nadzieję, że kolejne starty pójdą mi lepiej.


Na koniec chciałbym zadać pytanie organizatorowi biegu. Kto wpadł na taki "genialny" pomysł, aby na mecie nie było wody?  Biegacz nie wielbłąd. Pić musi! Wiem, że woda kokosowa jest modna i droga, ale po wysiłku fizycznym nie sprawdza się najlepiej. No, chyba że pół życia spędziło się na Karaibach lub jest się wielkim fanem filmu "Cast Away - poza światem". Lubię filmy z Tomem Hanksem, ale nie aż tak, żeby próbować się w wczuć w jakąś postać graną przez tego aktora. Nie jestem wymagający. Wystarczyłaby mi jedynie zwykła kranówka po biegu. Chyba nie oczekiwałem zbyt wiele?

Podróż powrotna do domu przebiegała w miłej atmosferze. Opatrzność nad nami czuwała i nikt na szczęście nie złapał żadnej kontuzji. Była okazja do wielu ciekawych rozmów oraz do nawodnienia płynami różnego rodzaju naszych organizmów zmęczonych wysiłkiem fizycznym w niepotykanie ciepłych jak na marzec, lecz wybitnie ładnych okolicznościach przyrody.


Na koniec chciałbym podziękować koleżankom i kolegom z sekcji biegowej KS Polonia Środa za miłe przyjęcie mnie do swojego grona. Naprawdę biegnie się po stokroć lepiej, gdy człowiek wie, że na mecie nie jest skazany jedynie na siebie, ale może liczyć na wsparcie innych życzliwie nastawionych do niego osób. 

Następny start 31 marca - Bieg Zajączka Wielkanocnego nad stawem Olszak w Poznaniu. Następna relacja z biegu po świętach Wielkiej Nocy. 

sobota, 10 marca 2018

Tomaszowa Kronika Biegowa #2

Każdy miesiąc przynosi nowe szanse i okazje do startów. Generalnie strasznie nie lubię biegać jak na dworze panują warunki dyktowane przez Dziadka Mroza. Trzeba się wtedy ubrać cieplej, co wiąże się z dłuższym czasem przygotowania do biegu. O jajka trzeba dbać. Muszą mieć odpowiednią temperaturę, żeby mogły w przyszłości przyczynić się do zapłodnienia jakiejś kokoszki.


Nie planowałem żadnego startu w lutym, ale gdy trafia się bieg na swoim podwórku, to nie ma zmiłuj. Choćby nie wiem jak było zimno, to i tak trzeba przywdziać biegowe ciżemki i wyruszyć na trasę ku czci i chwale Najjaśniejszej Gminy Środa Wielkopolska. Drugim powodem mojego ochoczego udziału w Trzecim Średzkim Biegu Pamięci Żołnierzy Niezłomnych był fakt, że bieg, dzięki wsparciu Gminy Środa Wielkopolska oraz Powiatowi Średzkiemu, był całkowicie darmowy. Pomimo braku opłaty startowej dla każdego uczestnika biegu przewidziany był pamiątkowy medal oraz porcja grochówki i ciepła herbata na mecie. Typowy Janusz. Jak dają, to się bierze, a jak biją spierdala.


Było to już moje trzecie podejście do udziału w tym cyklicznym wydarzeniu. Jak widać powiedzenie, że do trzech razy sztuka sprawdza się w życiu. Nie było mi dane wystartować w pierwszej edycji biegu, gdyż w tym samym czasie miałem w lutym 2016 roku nauki przedmałżeńskie, które w efekcie okazały się tak potrzebne, jak żydowi napletek, a muzułmaninowi stado świń. Do ślubu nie doszło, a mnie ominął fajny medal do kolekcji. W 2017 roku miałem mocne postanowienie startu w drugiej edycji. Nie dlatego, że jakoś bardzo utożsamiam się z ideologią żołnierzy wyklętych lub niezłomnych. Ich historia nie jest tak jednoznaczna, jak to prawa strona sceny politycznej i niedarzeni przeze mnie sympatią narodowcy próbuje nam przekazać. Było wśród nich dużo bohaterów, ale także dużo zbrodniarzy, którzy żałowali, że wojna dobiegła końca i nie będą już mogli bezkarnie mordować i rabować. W żadnej grupie społecznej nie ma samych dobrych ludzi.W każdej grupie są osoby pozbawione empatii i szacunku dla drugiego człowieka. Dlatego gloryfikować trzeba zachowania konkretnych ludzi i analogicznie piętnować jednostki, których zachowania były skandaliczne. Życie nie jest czarno - białe. Ma ono zdecydowanie wiele odcieni szarości. Tylko od naszych czynów zależy, w którą stronę palety barw zabrniemy.


Zamiast jednak wystartować w biegu w roku 2017 wybrałem randkę z zapoznaną w internecie Magdaleną. Pamiętam, że na miejsce spotkania wybrała genialną w smaku restaurację "La Calma" w Lesznie. Nie żałowałem, bo było fajnie. Wiedziałem, że jeszcze będzie mi dane wystartować w którejś tam edycji  Średzkiego Biegu Pamięci Żołnierzy Niezłomnych. Rzadko się mylę i tak też było w tym przypadku. Rok 2018 był dla mnie łaskawy i pozwolił mi wystartować w edycji oznaczonej numerem trzy.

Biuro zawodów mieściło się w restauracji "Max Marina" nad Średzkim Jeziorem. Numery startowe wydawały miłe panie będące sympatyczkami lub członkiniami sekcji biegowej klubu Polonia Środa. W "Max Marinie" jak zawsze było czysto, schludnie, ciepło i przyjaźnie. Jest to idealne zaplecze na organizację zawodów. Restauracja oferuje mnóstwo wygodnych miejsc do siedzenia oraz spory wybór ciepłych dań i napojów bezalkoholowych, jak i alkoholowych. Jest to jedyne miejsce w Środzie, gdzie można raczyć się każdym piwem z oferty Browaru Fortuna z pobliskiego Miłosławia. Uwielbiam ich trunki. Zwłaszcza ciemną Fortunę, która wygląda jak cola. Jest też słodka i niezwykle aromatyczna. Na letnie kulturalne znietrzeźwienie się pasuje jak ulał.


Start oraz meta biegu usytuowane były przed restauracją "Max Marina", która znajduje się vis-a-vis głównej plaży średzkiego kąpieliska, dzięki czemu biegacze mogli skorzystać z infrastruktury sanitarnej obiektu. Możliwość zrobienia siusiu i kupki przed biegiem jest dla biegacza bardzo ważne. Nikt nie lubi biegać z pełnym pęcherzem i balastem w jelitach, a bieganie w mokrych i pełnych fekaliów majtach to już w ogóle koniec świata! Chyba, że to kogoś kręci, więc zwracam honor.  

Podczas treningowego sprawdzenia trasy, które miało miejsce dwa tygodnie przed biegiem, narzekałem trochę na trasę. Wydawała mi się ona zbyt kręta i skomplikowana. Zdawało mi się, że biegacze pomylą się w gąszczu zakrętów.  Moje obawy okazały się bezpodstawne. Na trasie nikt się nie zgubił. Z moją orientacją w terenie nie jest najlepiej, czego dałem wyraz w styczniu w Puszczykowie, ale również i mnie nie udało się zgubić. Trochę szkoda, bo uczucie, gdy człowiek w końcu znajdzie właściwą drogę jest fanatyczne. Można je porównać do radości, jaką przejawia rozbitek na morzu na widok zbliżającego się okrętu. Nawet, gdy statek okaże się być we władaniu somalijskich piratów, to i tak radość na początku jest ogromna.


Oprócz tego, że trasa była kręta, to obfitowała również w liczne podbiegi, które sprawiały, że bieg nie był kaszką z mleczkiem (lubię czystą kaszkę bez syropu malinowego). Wyzwania to ja lubię, dlatego nie narzekałem. Każdy ciężki bieg wzmacnia nas i przygotowuje na kolejne wyzwanie. Mimo dużego mrozu niebiosa nad nami czuwały. Świeciło słoneczko, które trochę niwelowało skutki ujemnej temperatury. W tym miejscu muszę Was rozczarować, bo sam bieg był bez historii. Wpływ na to miała pewnie pogoda. Biegacze nie byli zbyt rozmowni. Nie dziwię się. Nikt nie lubi strzępić ryjka na zimnie. Ze mnie gaduła jest, więc nie mogłem się powstrzymać od kilku rozmów.

Zamieniłem parę zdań z kolegą po fachu Sylwestrem oraz z niedoszłym szwagrem Mariuszem, który ostatecznie na 8 km wyprzedził mnie, a ja nie byłem w stanie go dogonić pomimo spożycia kilku galaretek z kofeiną. Przyczyn mojej porażki dopatruję się w trzech aspektach. Po pierwsze primo moja niskokaloryczna dieta. Wiadomo, że bez paliwa daleko się nie zajedzie. Po drugie primo Mariusz zwany Kosą miał na sobie nowe ciżemki biegowe, a ja stare buty, które mają już kilka dziur, amortyzacja w nich nie istnieje, a swym wyglądem przypominają domowe znoszone bambosze dla nielubianych gości. Po trzecie primo Kosa był na dopingu. Dzień wcześniej doładował się czterema piwami i dwoma setkami. Udało mi się to info uzyskać od jego trenera personalnego. Nie było to łatwe i tanie zadanie. Krzysztof zgodził się jednak za 3 hot dogi z Orlenu z sosem tysiąca wysp zdradzić sekret treningowy Mariusza. Może kiedyś z niego skorzystam.


Czułem podczas biegu, że siła w nogach jest. Z powietrzem w płucach było gorzej. Z wolą walki kiepsko. Głowa za dużo myślała i blokowała ciało. Bieg ostatecznie ukończyłem z czasem 54 m 31 s. W zeszłym roku o tej samej porze byłby to wynik zbliżony do rekordu życiowego. Obecnie jest to średni wynik. Świadczy to tylko o tym, jaki progres zrobiłem w 2017 roku. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to na wiosnę przyjdą dobre wyniki, a sadełko odejdzie w zapomnienie. Dobre wyniki racz dać mi Panie, a od słodyczy uchowaj (na razie).

Najciekawszym momentem z całego biegu był start. Sygnał do rozpoczęcia zawodów dał wystrzał armatni. Machinę wojenną obsługiwał członek Bractwa Kurkowego. Start nastąpił tak szybko i niespodziewanie, że nie mieliśmy z Sylwkiem okazji zrobić sobie selfie. Moje fanki oraz wielbicielki mojej niespotykanej i zajebistej urody pragnę uspokoić... selfie zrobiłem sobie sam. Będziecie mieć zatem nowe fotki do wzdychania i podziwiania. Tomasz mądra głowa - myśli o wszystkim.


Po biegu, gdy już medal zawisł na mojej szyi od razu udałem się do restauracji, aby się trochę ogrzać i posilić grochówką. Na miejscu spotkałem sympatycznych biegaczy z Gniezna. Wymieniliśmy się opiniami o różnych biegach i życzyliśmy sobie udanych startów w 2018 roku. Na uwagę zasługuje fakt, że III Średzki Bieg Pamięci Żołnierzy Niezłomnych  przyciągnął do mojego ślicznego miasta wielu biegaczy z różnych miejscowości. Była to niewątpliwe bardzo dobra promocja dla Środy Wielkopolskiej, dla której dobra codziennie pracuję ściągając podatki. Polecam każdemu tę imprezę w przyszłym roku. Piszę to szczerze, a nie tylko dlatego, że nie robi się kupy do własnego gniazda. Gdyby nie było dobrze, to bym nie zachwalał. Nie lubię mówić źle o swoim mieście, ale jeśli trzeba, to nie ma zmiłuj.


Na koniec mała dykteryjka. Śmiać się można z wszystkiego i wszystkich, a zwłaszcza z ludzkiej głupoty, bo tę zawsze trzeba tępić. Ważne jest tylko, aby żarty były subtelne, a ich autor miał wyczucie dobrego smaku. Kiedyś, w bliżej nieokreślonej przeszłości, szefowa programu "informacyjnego" Wiadomości w reżimowej i do szpiku kości propagandowej telewizji publicznej Marzena Paczuska porównała "gwiazdy" disco polo do żołnierzy wyklętych. Chwaliła się, że dzięki mediom narodowym muzyka disco polo w końcu wyszła z cienia i przestała być wyśmiewana. Według tej pani "artyści" disco polo byli szykanowani, nie pozwalano im występować, a telewizje nie transmitowały koncertów wykonawców uwielbianych przez Polaków. Wszystko zmieniło się, gdy do władzy doszła dobra zmiana. Wyobraziłem sobie oto taką sytuację. Szykanowani "artyści" disco polo siedzą smutni w lesie. Nie mogą publicznie występować. Wiedzą, że ludzie kochają ich "muzykę", ale nie mogą dać swoim fanom radości, bo ściga ich wrogi aparat władzy. Jest wieczór. "Wyklęci" discopolowcy zgromadzili się wokół ogniska. Nagle Marcin Miller z zespołu "Boys" cichym i smutnym głosem zaczyna śpiewać a capella:
-„Niech żyje wolność, wolność i swoboda. Niech żyje zabawa i dziewczyna młoda”.
Następuję chwila ciszy. Pozostała część zespołu "Boys" odpowiada śpiewająco swojemu liderowi:
-„Jesteś szalony mówię Ci. Zawsze nim byłeś. Przestań wreszcie śnić. Nie jesteś aniołem mówię Ci, jesteś szalony”.
Widać, że Marcina zabolały te słowa. Nagle zza krzaka wyłania się Zenek Martyniuk wracający z załatwiania fizjologicznej potrzeby. Zaczyna głośno śpiewać. Zwraca się do Marcina Millera tymi słowy:
-”To przez moje oczy zielone oszalałeś”.
Na to wszystko wchodzi Sławomir, który mówi, że napiłby się szampana, ale cały jego zapas wylał będąc na akcji dywersyjnej w Zakopanem.

Czekam kiedy jakiś młody i ambitny reżyser nakręci film o wyklętych "artystach" disco polo. Ze swojej strony obiecuję pomóc w tworzeniu scenariusza. Praw autorskich do powyższej sceny jestem w stanie zrzec się w każdej chwili. Tworzę przecież dla sztuki, a nie dla pieniędzy.

Drugi odcinek Tomaszowej Kroniki Biegowej dobiegł końca. W marcu mam zaplanowane dwa starty, które oczywiście z wielką przyjemnością dla Was dokładnie opiszę.

sobota, 3 marca 2018

Krótko o radości

To był zwykły dzień średzkiego urzędnika. Poranne śniadanie, a następnie ciągła walka z nieuczciwymi podatnikami, którzy myślą, że są ponad prawem. Gdybym tego nie lubił, to już dawno bym zwariował, bo praca ta często przypomina walkę z wiatrakami. Jednak każdy najmniejszy sukces ogromnie cieszy. Nic nie zapowiadało, że za parę godzin dokonam zakupu pięknej kolekcjonerki w bardzo okazyjnej cenie...



Na ekranie mojego Xiaomi Redmi Note 4 widniała godzina 12.15. Pomyślałem, że to najwyższa pora na krótką przerwę przy kawie. Powoli odsunąłem krzesło od biurka i podszedłem do stolika z ekspresem. W myślach już czułem ten cudowny smak oraz zapach świeżo mielonej i parzonej kawy Dallmayr Prodomo. Świetnie, że szef kupił nam takie cudowne urządzenie. Po krótkiej chwili rozkoszowałem się już smakiem popołudniowego napoju. Do pełni szczęścia zabrakło mi jedynie rogali maślanych. Nie mogłem ich jednak zjeść, gdyż nie po to płacę wrednej dietetyczce pieniądze, żeby podjadać i oszukiwać samego siebie. Zbyt wiele razy już się okłamywałem i nie wytrzymywałem do końca diety. Ale nie tym razem. Do kawy musiała mi zatem wystarczyć lektura PPE.pl.



Odpaliłem na swoim urzędniczym komputerze przeglądarkę Chrome. Lubię ją, choć nasze pierwsze spotkanie nie wróżyło nam długiej znajomości. Nasz związek jednak rozkwitł i rozwija się nadal. Życia w internecie poza Chromem nie widzę. Taka wirtualna miłość. Chciałem sprawdzić prywatną pocztę, aby przekonać się, ile jeszcze mam czasu, aby odwlec termin płatności faktury za telefon. Odruchowo kliknąłem jednak w zakładkę z PPE.pl. Nie wiem, czy to opatrzność nade mną czuwała, czy mój anioł stróż maczał w tym palce, ale była to bardzo dobra decyzja.

Spośród rzeczy przyjemnych, te radują najbardziej, które się zdarzają najrzadziej.
- Demokryt
Na stronie głównej moją uwagę przykuł nagłówek newsa, który głosił: "Deus Ex: Rozłam Ludzkości. Kolekcjonerka z figurką za 130 zł". Kliknąłem w niego szybko. Można powiedzieć, że rzuciłem się na niego, jak wygłodniałe zwierzę rzuca się na bezbronną ofiarę, która ma stanowić jego pożywienie. Rzuciłem się więc ochoczo, jak wygłodzony tygrys na soczystą gazelę. Autorem informacji o promocji był redaktor Bartosz Dawidowski. W tekście zadał czytelnikom następujące pytanie: "Macie chrapkę na figurkę z Deus Ex: Rozłam Ludzkości? Co tam na figurkę... na całą kolekcjonerkę? Jeśli tak, to Empik ma dla was dobre wieści." Te słowa podziałały na mnie tak dziarsko, że bez zastanowienia kliknąłem w link prowadzący wprost do owego kolekcjonerskiego wydania. Jak się okazało link był błędny, ale bez najmniejszego problemu odnalazłem interesujący mnie produkt na stronie empik.com. Ciamajdą nie jestem. Kupowałem już u nich mnóstwo rzeczy.




Bez wahania dodałem kolekcjonerskie wydanie Deux Ex: Rozłam Ludzkości do koszyka. Gdy doszło już do finalizacji zamówienia i zapłaty za grę naszła mnie chwila rozwagi. Zadałem sobie pytanie: czy ja w ogóle potrzebuję ten produkt? To co, że jego poprzednia cena przekraczała 500 zł, a teraz mogę ją mieć za 130 zł z małym hakiem. Może się bowiem okazać że wydam pieniądze na niepotrzebny mi produkt, a, jak wiadomo, mamona na drzewie nie rośnie. Sama gra trafiła w końcu nie tak dawno temu do usługi PlayStation Plus, więc mogę ją ograć bez ponoszenia dodatkowych opłat. Zacząłem się też zastanawiać, czy ta gra w ogóle mi się spodoba, bo nigdy wcześniej nie miałem z tą serią do czynienia. Biłem się z myślami krótką chwilę, by w końcu podjąć stanowczą decyzję, którą można streścić w dwóch pięknych słowach - jebać to!

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni twego życia! Wracaj do nich, ilekroć w twoim życiu wszystko zaczyna się walić.
- Phil Bosmans
Zapytałem sam siebie: kiedy gnojku ostatnio zrobiłeś coś spontanicznego? Kiedy zrobiłeś coś, co nie ma sensu, ale daje radość? Czasami zamiast myśleć trzeba czuć. Jak powiedziała mi kiedyś dobra przyjaciółka: serce jest szybsze od rozumu, dlatego to serca trzeba słuchać. Serce podpowiadało mi, że mam kupić tę grę i przestać wymyślać problemy, które nie istnieją. My jesteśmy tu i teraz. Mamy jedno życie i to jest pewne. Czy istnieje coś poza nim? Hmmm... Jak by nie było trzeba z niego korzystać ile się da. Carpie diem. Tylko radość się liczy. Smutki zamykamy w schowku na szczotki i wyrzucamy klucz do głębokiego oceanu, aby zjadły go jakieś głębinowe potwory. Klik i jebs. Kolekcjonerka zamówiona. Kolejny klik i jebs. Kolekcjonerka zapłacona.



W skład pięknego wydania gry wchodziła oczywiście sama gra w metalowym pudełku, bardzo dobrze wykonana figurka Adama Jensena oraz 48 stronicowy artbook. Oprócz fizycznych dobroci kolekcjonerka zawierała całą cyfrową zawartość wydania premierowego, a więc dodatkową misję w grze wraz z pakietem tajnego agenta, który ułatwia trochę rozgrywkę. Jako bonus dostajemy także cyfrowe książki oraz próbki muzyki z gry.

Im więcej posiadamy radości, tym doskonalsi jesteśmy.
- Baruch Spinoza
Gdzieś z tyłu głowy miałem czarne myśli, że taka korzystna cena może być pomyłką sklepu i zaraz anulują mi zamówienie. Postanowiłem, że będę dobrej myśli bowiem energia podąża za uwagą, dlatego jeśli będę skupiał uwagę na pozytywach, to pozytywne rzeczy będą wydarzały się w moim życiu. Zbyt wiele razy martwiłem się na zapas. Przejmowałem się i niepotrzebnie rujnowałem sobie choćby zdrowie. Wiedziałem, że za ten spokój (ale i cierpliwość) moja tarczyca będzie mi dozgonnie wdzięczna. Jak anulują, to anulują. Mój świat się wtedy nie zawali. Miała to być moja pierwsza kolekcjonerka. Gdyby jednak nie ona, to na pewno w przyszłości trafiłaby się inna w okazyjnej cenie.



W momencie, gdy piszę te słowa paczka z grą oczekuje na odbiór w pobliskim paczkomacie. Tak się składa, że mam dzisiaj urodziny. Prezent kupiłem sobie sam. Wy czytacie te słowa kilka dni po moich urodzinach. Nie piszę tego, żeby wymusić życzenia. Wolę te na żywo od wirtualnych. Wspominam o tym, aby podkreślić, jak wszechświat jest nam przychylny. Trzeba tylko słuchać serca, intuicji, wewnętrznego głosu, a następnie podążać za nim. Nie wszystko ma swoje logiczne wytłumaczenie...