wtorek, 13 lutego 2018

Kwitnąca wisieńka, czyli jak Tomasz odkrył, że jest yakuzą

Tomasz obudził się z mocnym postanowieniem: "Będę grał w grę" - pomyślał. Akurat z myśleniem nie było mu za pan brat, ale tym razem proces myślowy nie był nadto skomplikowany. Nawet taki "bystrzak" jak on podołał i jak pomyślał, tak zrobił... zaczął grać w grę!


Łupem Tomasza padła Yakuza Zero. Płyta prędko powędrowała do napędu Tomaszowej konsoli. Udało mu się nawet jej nie upuścić na podłogę podczas pokonywania drogi od półki z grami do półki z konsolą, co, biorąc pod uwagę zręczność Tomasza, było wielkim sukcesem. Nagle przed oczyma naszego bohatera pojawił się ciąg wspomnień związanych z całą serią gier Yakuza. Tomasz wierzył, że to przeznaczenie wskazało mu tę wspaniałą serię gier, bo właśnie wtedy, gdy wykupił abonament PlayStation Plus na 3 miesiące, Sony  3 lata temu wrzuciło do oferty czwartą część Yakuzy. Gra, na którą normalnie by nie spojrzał, ani nawet nie splunął, jak miał w zwyczaju na rzeczy mu obce, oczarowała go na tyle, że zarwał dla niej nie jedną noc. Nie było to dla niego wyzwaniem, gdyż Tomasz pracował na etacie bezrobotnego - stanowisko: truteń, leń, obibok. Bądźmy jednak szczerzy, gdyby nie to, że gra była za free w abonamencie, to Tomasz nigdy by w nią nie zagrał. Cebula w Tomaszu była silna tak, jak silna była moc w młodym Skywalkerze. Był typowym Polakiem wyznających hasło, że "jak dają, to się bierze, a jak biją spierdala."

Już pierwsze chwile spędzone w świecie Yakuza 4 otworzyły oczy Tomaszowi. Tak, jak Morfeusz otworzył oczy Neo, tak Tomasz zrozumiał, że całe swoje życie był oszukiwany. Nasz bohater dokonał tego bez łykania tabletek, choć gdy ktoś oferował mu tabsy za darmo, to nigdy nie odmawiał. Był dobrze wychowany. Wiedział, że odmowa może urazić oferenta. Tomasz był dumnym patriotą, prawdziwym Polakiem - katolikiem. Zrozumiał, że to była tylko iluzja. Pieprzony matrix, w którym żył. Dopiero rozgrywka w Yakuzę pokazała mu kim jest naprawdę. Doszedł do wniosku, że nie jest typowym Polaczkiem. Jest typowym Japońcem! Yakuza otworzyła mu oczy. Zdał sobie sprawę, że całe życie żył w błędzie...

Gdy sięgnął głęboko w pamięć przypomniał sobie lata dzieciństwa i beztroskie bieganie po sadzie wiśniowym dziadka. Olśniło go... pochodził z kraju kwitnącej wiśni! To by tłumaczyło jego zamiłowanie do samurajów. Tomasz na mecz wyjazdowy swojej ulubionej drużyny nigdy nie ruszał się bez ukochanej katany. Pewnego razu ostrzygł się nawet na samuraja. Jednak pod naciskiem kumpli z osiedla szybko zgolił samurajski kok, gdyż posądzony został o uwielbienie wacków i odbytów. Tomasz wolał nie ryzykować ostrego wpierdolu za rzekome bycie pederastą.


Atrybutem każdego Yakuzy, jak wiadomo, jest piękny tatuaż na plecach. Tomasz też takowy posiadał. Tylko, że dzierżył go dumnie na lewym ramieniu. Jednak jego tatuażowi do piękna było daleko. W pizdu daleko. Daleko, jak z Sosnowca do Tokio i z powrotem razy pięć. Tatuaż przedstawiał bestię z morskich głębin i ciemnych otchłani, krwiożerczego potwora będącego postrachem żeglarskich braci mórz i oceanów - delfina, który przy pomocy nosa żonglował trzema pirackimi szpadami. Kumple z osiedlowej ławki śmiali się z Tomasza, że ma na ręce gupika. Tomasz nie przejmował się zaczepkami swoich kolegów, ale w myślach życzył im krwawego spotkania z taką bestią podczas wakacji nad Bałtykiem. Nie wiedział jednak, że delfiny w Morzu Bałtyckim nie pływają, a już na pewno nie potrafią obsługiwać się ostrymi jak brzytwa szpadami. Gdyby uważał na lekcjach biologii zapewne posiadłby tę wiedzę. On jednak skupiał się jedynie, gdy była mowa o rozmnażaniu człowieka. Zawiedziony był, że nauczycielka miała tak mało materiałów poglądowych, które w dodatku były marnej jakości. W internecie z ojcem oglądał lepsze.

Stary Tomasza łowił ryby jak pojebany, a matka jak pojebana je smażyła - zawsze za krótko, zawsze były spalone na zewnątrz, a surowe w środku. Tomaszowi zatem sushi nie było obce. Przez większą część życia wpieprzał surowe ryby jak typowy Japończyk i nic mu nie było. No może poza kilkoma zatruciami pokarmowymi i jednym bolesnym wydaleniem tasiemca. Był yakuzą, a nawet o tym nie wiedział. Nie wiem, czy Japończycy robią sushi z karpia, ale Tomasz takie jadł. Jego matka nawet nie wiedziała, że potrafi robić egzotyczne dania. Japońska kuchnia made in Poland. 

W życiu naszego bohatera miał miejsce pewien przykry incydent, gdy pozbawiono go wolności na czas 6 miesięcy. Fakt ten wyniknął z nadwagi Tomasza, która spowodowała u niego zanik umiejętności szybkiego biegania, co miało wpływ na to, że z ustawki z kibicami zwaśnionego z klubem Tomasza klubu jako jedyny dał się złapać. Ku uciesze Tomasza sędzia okazał się litościwym człowiekiem i orzekł najniższy możliwy wymiar kary. Pobyt w więzieniu pokazał, że dusza Tomasza jest bardziej japońska, niż polska, choć wtedy jeszcze nasz bohater o tym nie wiedział. Koledzy z celi nauczyli go bardzo przydatnej w sytuacji jakiej się znalazł umiejętności - pędzenia alkoholowych trunków ze wszystkiego, co akurat ma się pod ręką w celi. A, że Tomasz najczęściej pił mleko ryżowe, gdyż nie tolerował laktozy, to pędził z niego alko, uzyskując w efekcie polskie sake. Do wódki ryżowej było temu trunkowi daleko, ale ważne, że kopało. Jak widać przeznaczenie zostania yakuzą prześladowało Tomasza na każdym etapie jego życia. Od wielu lat los informował Tomasza, że prowadzi żywot niezgodny ze swoją naturą.


Nawet pałeczkami posługiwał się z wielką precyzją, choć zdecydowanie bardziej wolał, gdy jakaś niewiasta używała jego pałeczki. Pałką nie można było jej nazwać, gdyż była zbyt licha. Jedzenia przy pomocy "japońskich sztućców" nauczyła Tomasza jego była dziewczyna, która z powodu silnych skłonności do przerywania ciągłości swoich żył, miała absolutny zakaz dostępu do noża i widelca. Tomasz niebywale szybko nauczył się konsumować schabowego z ziemniakami i mizerią przy pomocy pałeczek. To była kolejna oznaka japońskiej natury. Uwięziona skośnooka duszyczka dawała o sobie znać w ciele polskiego patrioty i prawdziwego katolika, który do kościoła nigdy nie chodzi, ale o Bogu gada ciągle przy każdej okazji.

Tomaszowi, z racji piłkarskich zainteresowań, nie obce były wizyty w barach wszelakich. Robił to, aby móc oglądać mecze na kodowanym kanale, na którego subskrypcję nie było go stać. Etap bezrobotnego nie jest zbyt dochodowym stanowiskiem. Oprócz oglądania zmagań zawodników na piłkarskich arenach Tomasz, przy każdej wizycie w swoim ulubionym barze o wdzięcznej nazwie "Czarci Bękart", oddawał się rozrywkom, które nie były obce bohaterom serii gier Yakuza. Nasz bohater zwykł grać w bilard, rzutki, a czasami pykał trochę na automatach do gier.


Śpiewanie japońskich hiciorów w klubach karaoke to wręcz wizytówka gier Yakuza. Tomasz także wielbił drzeć ryja do mikrofonu, bo śpiewem tego nazwać nie można było. Żadne urodziny w domu nie mogły się odbyć bez solowych występów Tomasza. Karaoke miał we krwi. Śpiewając po raz setny zielone ślepia Zenka Martyniuka nie musiał się nawet wpatrywać w tekst wyświetlany na ekranie telewizora. Znał go na pamięć. Podobnie jak jego sąsiedzi. Nie mieli oni jednak nic do powiedzenia, gdyż wiedzieli, że dyskusja z pijanym Tomaszem może zakończyć się bliskim spotkaniem z jego ukochaną kataną.

Na graniu w czwartą część Yakuzy oczywiście nie poprzestał. Przy pomocy babcinej renty zakupił część trzecią, a dzięki pieniądzom zdobytym ze sprzedaży pustych butelek po piwie nabył Yakuza Dead Souls w miejscowym lombardzie od typa, z którego byłą żoną obecnie ochoczo chędoży. Piąta część wpadła w abonamencie plusa, którego regularnie opłacał z pieniędzy uczciwie zarobionych ciężką pracą podczas nocnych rozbojów na miejscowym deptaku. Tych jednak było coraz mniej, bo Tomasz z upływem czasu był coraz łagodniejszy. Może to zasługa niewiasty będącej u jego boku od pewnego czasu, albo wyrokowi 5 lat w zawieszeniu za wyłudzenia i rozboje. Nie mi to oceniać.


Najbardziej lubił przygody przedstawione w Yakuza 3. Akcja gry odbywała się głównie w sierocińcu. Lubił tę część, gdyż przypominała mu jego dzieciństwo w bidulu prowadzonym przez zakonników. Życie nie było oczywiście takie sielankowe, jak w grze, ale mimo tego wspomina je dobrze. Wystarczyło tylko przestrzegać kilku reguł, aby nie dostać pasem pokuty na tyłek. Za spełnianie próśb zakonników można było dostać słodycze. Do dziś Tomasz zastanawia się czemu kazano mu sprzątać korytarz w stroju Adama. Z chęcią zapytałby się któregoś zakonnika jaki miało to cel wychowawczy, ale niestety kuratorium dawno już zamknęło placówkę wychowawczą, a księża - zakonnicy przebywają aktualnie na misji w Afryce, gdzie niosą pomoc biednym dzieciom.

W piątej części Yakuzy Tomasz ubóstwiał polować na dzikie stwory. Przypominały mu się wtedy chwile spędzone na polowaniach z sąsiadem. Tak to bywa w życiu, że to, co piękne nie trwa wiecznie. To, co wujek Tomasza zwykł nazywać "polowaniem" kodeks karny zna pod pojęciem "kłusownictwo". Przez to małe nieporozumienie wujek naszego bohatera musiał zmienić miejsce zamieszkania na kilka miesięcy. Brakowało mu obcowania z wnykami w lesie, ale cieszył się, że odpocznie od swojej konkubiny, której sympatią nie darzył już od wielu lat. Była gruba, wredna, śmierdziała potem, ale robiła zajebiste gołąbki. Tylko dlatego tolerował jej obecność.


Tomasz darzył sporą dawką sympatii fragment Yakuza 5, gdzie trzeba się było wcielić w taksówkarza. Uwielbiał się ścigać autem na obwodnicy Tokio. W realu nie było mu dane legalnie jeździć autem, gdyż zdobycie uprawnień do prowadzenia samochodu przekraczało jego umiejętności manualne Nie raz i nie dwa prowadził pojazd bez prawka w drodze na niejedną ustawkę do czasu, gdy zaparkował swoje mocarne Tico prosto w tył BMW przywódcy jego bojówki. Od tego momentu miał zakaz prowadzenia w jego obecności pod rygorem ostrego wpierdolu.

Bejsbol spodobał się naszemu bohaterowi już w czwartej części Yakuzy, ale dopiero w części piątej zagrywał się w niego godzinami. Spędził mnóstwo czasu  na zabawie z kijem. Skutkowało to nabyciem nowych umiejętności bitewnych w realnym świecie, które kilkukrotnie wykorzystał na kibicowskich mitingach. Kij bejsbolowy to jednak nie katana, nie dawał tyle frajdy Tomaszowi, co samurajski miecz, choć miał w sobie wiele plusów.

Nieodzownym elementem życia Yakuzy jest flirt z hostessami w klubach. Tomasz uwielbiał podrywać kobiety, lecz nie można było powiedzieć, że kobiety to uwielbiały. Pewnego dnia, gdy już zebrał pokaźną sakwę gotówki, postanowił wybrać się na tańce go go. Nie został jednak wpuszczony do klubu z powodu wyglądu swojej facjaty. Aby ukoić skołatane nerwy i ulżyć swojej chuci udał się na miejsce postoju panien do towarzystwa. Wtedy zrozumiał, że z jego wyglądem jest jednak nie najlepiej, bo żadna z kobiet nie chciała nawet patrzeć na jego pieniądze. Wszystkie udawały, że czekają na autobus.   


Tomasz odszedł od konsoli z padem w dłoni, aby zasiąść na swojej kanapie, która lata świetności miała już dawno za sobą. Szło to wywnioskować po ilości łat zasłaniających dziury oraz po zapachu potu, który unosił się z mocno zużytego łóżka. Radość Tomasza nie trwała jednak długo. Konsola zaczęła wydawać dziwne dźwięki, by po chwili się wyłączyć. Jak się potem okazało wyłączyła się na wieki wieków amen, co można było zauważyć po małym, lecz dość okrutnie pachnącym dymku wydobywającym się spod obudowy konsoli. Wtedy doszło do Tomasza, że to nie był dobry pomysł, aby na ostatnich swoich urodzinach pić brudzia z konsolą. Zapewne uronił kilka kropel do wnętrza konsoli, gdyż po 5 piwach i kilku drinach był już w odmiennych stanach świadomości. Tomasz nic na to nie mógł poradzić, że jest kulturalnie wychowany i bez bruderszafta nie przechodzi na per "Ty", a z własną konsolą wypada być na "Ty", bo w końcu spędza się z nią wiele czasu sam na sam.

Myśl o życiu bez konsoli nie napawała Tomasza optymizmem mówiąc delikatnie. Tomasz określiłby ten stan znacznie bardziej dosadnie, gdyż nie przebierał w słowach, gdy był wkurzony. W rzeczywistości nasz bohater był tak psychicznie zmęczony myślą, że już nigdy nie zagra w swoją ukochaną Yakuzę, że postanowił rozwiązać swój problem po honorowemu, tak jak postąpiłby każdy szanujący się japoński yakuza - postanowił popełnić sepuku vel harakiri. Aby zdobyć obecną konsolę, która była już niestety świętej pamięci, musiał się sporo napracować, bo jak wiadomo, pieniądze na ziemi nie leżą, trzeba je wyrwać małolatom, a to w dzisiejszych ciężkich czasach jest coraz trudniejsze. Gaz pieprzowy jest coraz tańszy i mocniejszy, a człowiek coraz słabszy i starszy. W jego obecnym stanie nie może już zarabiać w ten sposób, a do normalnej pracy nie pójdzie, bo nie chce być pośmiewiskiem na osiedlu komunalnym. Nie chciałby też popsuć wieloletniej rodzinnej tradycji pracy na etacie bezrobotnego.

W miarę upływu czasu myśli o honorowym samobójstwie opuszczały głowę Tomasza. Zwyczajnie obleciał go strach Nie było z nim dobrze, ale nie było też z nim źle. Czuł się po japońsku, czyli jako tako. Postanowił jednak doprowadzić sprawę do końca. Udał się w kierunku wersalki, gdzie zwykł z wielkim szacunkiem trzymać swoją katanę. Po raz pierwszy raz w życiu ucieszył się, że jej tam nie znalazł. Biedak zapomniał, że ów katana stanowi dowód rzeczowy w sprawie pobicia kibica wrogiej drużyny. Chciał honorowo, jak na Japończyka przystało, zakończyć swój żywot. Opatrzność jednak nad nim czuwała. Po raz kolejny sprawdziło się przysłowie, że głupi ma szczęście.

 Tekst ma charakter żartobliwy i powstał w oczekiwaniu na szóstą część Yakuzy.









środa, 7 lutego 2018

Uznany za terrorystę

Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że ze mnie spokojny facet. Muchy bym nie skrzywdził chyba, że by mnie mocno swoim brzęczeniem wkurzała. Ale i tak bym ją pewnie jedynie przegonił. Nawet po alkoholu nie zdarza mi się wyskakiwać z piąchami do przypadkowo napotkanych na mieście gentlemenelów, ani nawet z gołym pindolem na wierzchu nie zdarzało mi się publicznie paradować. Takie ekscesy nie są w moim stylu. W obliczu powzięcia tych wiadomości raczej ciężko Wam będzie uwierzyć, że pewnego dnia zostałem posądzony o próbę dokonania zamachu. Przez chwilę uznano mnie za terrorystę...


To nie był zwykły, wtorkowy poranek, gdyż tego dnia zamiast skierować swoje kroki do pracy miałem jechać w delegację do Poznania w celu odbycia szkolenia. Tematyka była fascynująca. Wprost nie mogłem się doczekać, jak przez bite 4 godziny będę wysłuchiwał o "praktycznych rozwiązaniach problemów powstałych w gminach po centralizacji VAT w obliczu wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości UE". Plus całej tej sytuacji był taki, że nie musiałem iść do pracy i mogłem dłużej spać prawie o godzinę, a, jak wiadomo, rano każda minuta jest na wagę złota. 

Ze spokojem zjadłem "pożywne" śniadanie złożone z dwóch rogali maślanych i kawy kopiko. Dzień wolny od pracy to prawie jak weekend. Można sobie pozwolić na lekko niezdrowe jedzenie. W myślach cały czas miałem przed oczyma genialne drożdżówki, które można nabyć obok siedziby ośrodka szkoleniowego dla urzędasów z Wielkopolski. Żadne szkolenie nie może się bez nich obyć. Z ich powodu nie objadłem się w domu, ani też nie zabrałem ze sobą drugiego śniadania.

Ubrałem się w pośpiechu ponieważ zbliżała się godzina odjazdu bany do Poznania. Dla niewtajemniczonych w gwarę wielkopolską dodam, że "bana" to "pociąg". Zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z mieszkania. Już na klatce schodowej doznałem nagłego olśnienia: zapomniałem w dniu wczorajszym, który, jak to zawsze ma w zwyczaju poprzedzać dzień dzisiejszy, odebrać z sekretariatu druku delegacji na wyjazd służbowy. Przysłowie, które głosi, że kto nie ma w głowie, ten musi mieć w nogach po raz kolejny znalazło odzwierciedlenie w życiu. Musiałem przed wyjazdem udać się do urzędu, a podróż do stolicy Wielkopolski przełożyć na późniejszą godzinę. Na szczęście podróż następnym pociągiem również umożliwiała mi dotarcie na szkolenie na czas, ale istniało dość spore ryzyko, że nie zdążę kupić pysznych drożdżówek od poznańskiego piekarza.


Podobno nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W ten wtorkowy poranek nie wypadało mi się z tym nie zgodzić. Będąc w drodze do urzędu przypomniało mi się, że mam nieodebraną paczkę z paczkomatu usytuowanego w pobliżu urzędu. Wpadłem jak strzała na pierwsze piętro mojego zakładu pracy. Szybkim, pewnym i wybitnie stanowczym ruchem otworzyłem drzwi sekretariatu, gdzie czekała na mnie delegacja. Sekretarka podała mi ją z uśmiechem i życzyła miłego dnia. Gdyby tylko wiedziała, że już niedługo zdarzy się coś niezwykłego pewnie życzyłaby mi wtedy spokojnego dnia.

Wpakowawszy delegację do teczki, którą to teczkę umieściłem w swojej znoszonej, urzędniczej torbie mającej już wiele  różnych przygód za sobą, pośpiesznym krokiem udałem się w kierunku paczkomatu po odbiór kolejnej gry na PS3: Little Big Planet 2. Kupiłem ją spontanicznie dla zabicia nudy dnia codziennego. Wydanie w ślicznym Steelbooku, gra plus wszystkie dodatki. To nic, że nie grałem w pierwszą część. Pomyślałem, że jestem zdolny i ogarnę fabułę z netu zanim zagram lub kupię pierwszą część w niedalekiej przyszłości.

Proces odbioru paczki poszedł mi nad wyraz sprawnie. Nie pobiłem swojego rekordu w odbiorze przesyłki z paczkomatu, ale byłem tego bliski. Gra była solidnie zapakowana w tekturowy kartonik, który był mocno oklejony dużą ilością szerokiej taśmy klejącej. Paczka wylądowała w mojej torbie, a ja udałem się na najbliższy przystanek darmowej komunikacji, aby pojechać autobusem na dworzec PKP. Darmowa komunikacja to duma naszego miasta, która znacznie poprawiła komfort życia mieszkańców naszej gminy, zwłaszcza tym mieszkającym na terenach wiejskich, którzy nie posiadają własnego środka transportu. Po krótkim okresie wyczekiwania nadjechał autobus, który w 10 minut zawiózł mnie na ulicę Dworcową.


PKP nie byłoby sobą, gdyby ich pociągi się nie spóźniały. Opóźnienie miało wynosić 15 min. Pomimo nieplanowanego wydłużenia czasu podróży nadal miałem całkiem realne szanse, aby zdążyć na szkolenie. Jednak o pysznych drożdżówkach mogłem już sobie tylko pomarzyć. "Będą mi musiały wystarczyć ciastka dostępne na szkoleniu" - pomyślałem z ulgą. Ciastka są zazwyczaj marnej jakości i dość podłe w smaku, ale nie od dziś wiadomo, że na bezrybiu i rak rybą.

Aby schronić się od wszechogarniającego zimna panującego na dworze postanowiłem wejść do poczekalni dworca. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Byłem zmuszony stanąć w kącie ponieważ tylko tam można było sobie "cupnąć" na szerokim parapecie, który stanowił namiastkę ławki poczekalnianej. Dla zabicia nudy związanej z oczekiwaniem na spóźniony pociąg postanowiłem rozpakować swoją nową grę. Wspominałem już, że była ona dość mocno oklejona taśmą klejącą. Nie wspominałem jednak, że trzy dni przed moim wyjazdem na szkolenie udaremniono we Francji zamach z użyciem małej bomby domowej roboty, którą sprawca chciał zdetonować na stacji kolejowej...

Postanowiłem bez zbędnych ceregieli, szybko i sprawnie rozpakować paczkę. Mocnym ruchem pociągnąłem brzeg taśmy. Dość spory fragment się odkleił, ale towarzyszył temu głośny odgłos, który rozniósł się po całej poczekalni. Nie zważając na hałas, jaki powoduję, zabrałem się za odrywanie kolejnych fragmentów taśmy, aby w końcu dostać się do wnętrza paczki. Pomyślałem, że lepiej narobić dużego hałasu przez krótki czas, niż hałasować długo, delikatnie i po trochu odrywając taśmę zabezpieczającą pakunek. Nagle jakaś siedząca naprzeciw mnie w oddali pani widząc moją nieudolną próbę szybkiego otwarcia paczki  zażartowała: "Panie! Bombę Pan robisz?" Odparłem jej, że tylko paczkę otwieram, a męczę się z nią, bo pakujący nie szczędził taśmy klejącej.


Uśmiechnąłem się do swojej rozmówczyni i zabrałem się za dalszą walkę z paczką. Nagle słyszę nad sobą doniosły głos ochroniarza dworca. Stanowczo kazał mi przestać majstrować przy paczce. Posłuchałem go, gdyż jego ton wskazywał, że mówi śmiertelnie poważnie. Nie zmieniając tonu spytał mnie, co tam mam w tej paczce? Kątem oka rzuciłem na prawą dłoń ochroniarza. Spoczywała na kaburze przy pasku, w której miał broń. Była to pewnie broń gazowa, bo takiej na ostrą amunicję z pewnością nie miał. Mimo tego i tak zacząłem mieć nasrane w gaciach. Na moje szczęście facet uwierzył moim wyjaśnieniom, że to tylko gra. Nie uwierzył mi na słowo. Musiałem na jego oczach otworzyć paczkę i pokazać jej zawartość. Na twarzy ochroniarza pojawił się uśmiech, gdy zobaczył okładkę z gry z wizerunkiem uroczej lalki szmacianki. Przeprosił mnie za całe zajście. Powiedział, że dbanie o bezpieczeństwo to jego praca. Nie miałem do niego żalu o to całe zajście. Dobrze wiedzieć, że w tych niebezpiecznych czasach ludzie podchodzą poważnie do swoich obowiązków. I to nie tylko w dużych miastach, ale również w takich małych, jak moja Środa Wielkopolska. 

Na szkolenie spóźniłem się ok. 10 minut. Pociąg dojechał do Poznania punktualnie biorąc pod uwagę planowane opóźnienie. Na mieście nie było korków. Komunikacja miejska kursowała zatem punktualnie, ale w piekarni po drożdżówki stałem w długiej kolejce...