poniedziałek, 25 lutego 2019

Tomaszowa Kronika Biegowa #34_2019/2

Love is in the air...All you need is love...Ti amo, Ti amo, I'm crazy for you i takie tam ram pa pam pam w ten deseń cóś tam. Pora na relację z Biegu Walentynkowego z Poznania, gdyż walentynki już dawno za nami.


Podobno swoją połówkę idzie łatwo znaleźć w sklepie monopolowym. Za rzadko tam zaglądam, aby się o tym przekonać. Ja swoją odnalazłem w internecie. Elka, zanim zachwyciła się muskularnym, pokrytym sierścią ciałem oraz cudnym i skromnym zarazem charakterem, to najpierw zakochała się w moich tekstach, które publikowałem w owym czasie już od dawna w sieci. I kto powiedział, że  pisanie głupich tekstów nie może przynieść nic dobrego? Mnie przyniosło Elżbietę. Nie żałuję, a wręcz się cieszę. I wiem, że ona też się cieszy. Widać to po niej, a że kłamać nie potrafi, to jestem tego tym bardziej pewien.


Wcześnie się dla mnie zaczął ten weekend. Pobudka o 7.00 rano w sobotę nie jest chyba nikogo marzeniem, ale czego się nie robi, aby pobiegać w doborowym towarzystwie, a za takie uważam Anetę, Sylwka i jego córkę Amelię. Udałem się z nimi  nad malownicze jezioro Rusałka, aby trochę pobiegać. Bieg rozpoczynał się dopiero o godzinie 12.00. Musieliśmy być jednak być wcześniej, aby latorośl Sylwestra zdążyła wystartować w swoim biegu. Był piękna słoneczna pogoda. Oczekiwanie na bieg w pięknych okolicznościach przyrody minęło bardzo szybko. Podobnie jak sam bieg, bo 5 km to lichy dystans. Zdecydowaliśmy się jednak biec "piątkę", a nie "dychę", aby mała Amela zbyt długo nie musiała na nas czekać.



Bieg odbył się w bardzo romantycznych okolicznościach przyrody. Miejsce startu było pełne błota, które od razu skojarzyło mi się zabiegami, które oferują dla par gabinety SPA, zwłaszcza w czasie walentynek. Błotko wyglądało jak gorąca czekolada, którą masuje się ciała kochanków, aby dać ulgę ich ciałom oraz pobudzić ich zmysły przed figlarnymi igraszkami. Nie ryzykowałem z nim jednak kontaktu, gdyż bałem się, że mogłoby jeszcze przypadkiem coś tam we mnie pobudzić. A co miałbym zrobić z takim pobudzeniem? Elka była daleko. Nie miałbym i tak jak go wykorzystać. Byłaby to gra niewarta świeczki. A co by było, jakby nie pobudziło? Paradowałbym jedynie jak głupek w okolicach jeziora, cały umorusany błotem. Sylwek, też raczej nie byłby happy, gdybym brudnym tyłkiem wpakowałbym się do jego auta. 


Zawody rozpoczęły się punktualnie w samo południe. Było gorąco, słonecznie. Zupełnie jakby był kwiecień, a nie połowa lutego. Żałowałem, że nie zabrałem krótkich spodenek. Na starcie było tłoczno. Pierwsze metry trasy cechowały się olbrzymim zagęszczeniem biegaczy na metr kwadratowy. Zupełnie nie dało się biec. Lubię spokojnie rozpoczynać biegi, ale tempo 6:20 na km to gruba przesada. Musiałem przebiec sporo metrów, zanim udało mi się znaleźć trochę wolnej przestrzeni na poboczu. Udało mi się wyprzedzić kilkanaście osób. Po chwili jednak utknąłem na kolejnej fali biegaczy, która znów mnie spowolniła. Tym razem miałem jednak więcej szczęścia, gdyż pewien facet znacznych rozmiarów podobnie jak ja, miał dosyć maruderów biegnących przed nami. Ostro ruszył do przodu, niemal taranując innych biegaczy. Długo się nie zastanawiałem i ruszyłem za nim. Oczyścił mi drogę w sposób wręcz wzorcowy. Wyprzedziłem go po paru minutach i w końcu miałem przed sobą trochę wolnej przestrzeni. Nareszcie mogłem biec w swoim tempie, a nie tempie narzuconym mi przez otoczenie.



Drugi kilometr przebiegłem znacznie szybciej niż pierwszy. To dobrze wróżyło. Nie miałem szans na dobry wynik, ale nadal liczyłem, że dobiegnę do mety w jakimś przyzwoitym czasie. Miałem ku temu dobre przesłanki, gdyż udało mi się podkręcić delikatnie tempo na trzecim kilometrze. Wtedy to dała też znać o sobie moja bujna wyobraźnia. Ujawniła się ona, gdy przebiegaliśmy ścieżką otoczoną z dwóch stron płotem drucianym. Nagle poczułem się jak wiezień Auschwitz lub jakiegoś innego obozu, który po raz pierwszy przekracza obozową bramę i żegna się z wolnością. Efekt przytłoczenia potęgował dodatkowo ścisk panujący na trasie. Czułem się strasznie w tłumie otoczonym drucianym płotem. Musicie mi przyznać, że kawał chorego ze mnie skurczybyka. Bieg walentynkowy a ja tu o obozach koncentracyjnych zaczynam gadkę. Co poradzę, że moja wyobraźnia jest taka, a nie inna. Coś mi jednak podpowiada, że  za to mnie właśnie lubicie i dlatego czytacie moje przemyślenia, które często wybiegają poza standardowy sposób myślenia. 



Bieg ukończyłem z czasem 27:04 min. Nie był to, nawet jak na mnie, dobry wynik. Pocieszające było jednak to, że każdy kolejny kilometr przebiegałem w krótszym czasie (1 km - 5:53 min, 2 km - 5:32 min, 3 km - 5:21 min, 4 km - 5:19 min, 5 km - 5:05 min.). Dobrze to wróży na wiosnę. Fakt, że ostatni kilometr miałem zdecydowanie najszybszy, cieszy mnie najbardziej. Nóżki niosą, a jak dalej będę pracował nad ich mocą, to będą niosły jeszcze szybciej, dalej i mocniej. Aż pewnego dnia będę zapieprzał tak szybko, jak nagina się w bajkach w siedmiomilowych butach, tylko z tą różnicą,  że w moich ukochanych "najkach" vomero rzecz jasna, a nie w jakiś tam bajkowych bamboszach. Tego mi życzcie drodzy i wierni "czytacze".


czwartek, 21 lutego 2019

Tomaszowa Kronika Biegowa #33_2019/1

Witam w nowym roku. Nadal biegam i ciągle piszę. Jedynie co ulega zmianie to sposób numeracji mojej kroniki. Postanowiłem, że będzie ona ciągła. Aby jednak nie pogubić się, od tego wpisu będę dodawał także rok, którego dotyczy tekst na blogu, a po nim numer wydania w danym roku. 

Jaśniej będzie, jak omówię to na przykładzie:

#33_2019/1, gdzie

#33 oznacza kolejny numer kroniki, licząc od początku, bez uwzględniania roku, w którym ukazał się tekst, 

2019 - rok publikacji tekstu,

/1 - numer tekstu opublikowanego w danym roku.

Pora w końcu na lekturę tekstu właściwego. Przyjemności.


Tomaszowi od samego rana w jego głowie towarzyszyły słowa utworu Sylwii Grzeszczak "Nowe szanse". Nawet w chwili ogromnego skupienia, podczas porannej toalety, ciągle słyszał tekst: "Kolejny dzień przynosi nam nowe szanse". Rozmyślał nad sensem tych mądrych słów, ale za nic nie mógł odkryć ich znaczenia. Nie wynikało to z niskiego poziomu jego inteligencji, a jedynie z braku czasu do pomyślunku. Tomasz śpieszył się na bieg, gdyż jego przypadku każdy kolejny dzień przynosi szanse ... na nowy medal, takich szans nie wolno zaprzepaścić. 

Spakowany w pośpiechu plecak Tomasz założył na ramię i wybiegł szybko z domu, jakby go goniły jakieś dzikie bestie w niecnych celach. A wszystko to, bo był już spóźniony, a Sylwester, Aneta i Filip oczekiwali na niego w aucie niecierpliwie. Nie miał on w zwyczaju spóźniać się, aczkolwiek od święta zdarzało mu się czasem wystawić cierpliwość swoich przyjaciół na próbę. Nie robił tego umyślnie. To było nie w jego stylu. Po prostu samo mu tak wychodziło. A miało to miejsce zazwyczaj wtedy, gdy za bardzo pochłonął go jakiś serial. Można zaryzykować stwierdzenie, że seriale miały na niego zły wpływ. Tomasz zdawał sobie z tego sprawę, ale nie zamierzał zmieniać nic w tej kwestii, zwłaszcza teraz po opłaceniu subskrypcji Netflixa.


Droga do Łękna, gdzie wraz z grupką przyjaciół wystartować miał w III Zimowym Półmaratonie przebiegła bardzo szybko. Jakże mogło być inaczej skoro Środę Wielkopolską od miejsca zawodów dzieliło zaledwie 14 km. W biurze zawodów odbiór numerów startowych przebiegł bardzo sprawnie. Tomaszowi zostało zatem sporo czasu na rozgrzewkę. Zamiast rozgrzać porządnie swoje mięśnie przed ciężkim zimowym biegiem, wolał on jednak oddać się luźnej rozmowie z kolegą klubowym Marcinem. Pobieżna rozgrzewka trwająca zaledwie 3 minuty musiała wystarczyć na całe dwie pętle, które łącznie miały dać dystans 21,1 km.

Na starcie nie było jakoś specjalnie tłoczno, ale to nie powinno dziwić. Kto normalny pragnie biec 21 km po lesie w zimie i to w dodatku na lodzie i śniegu? Nikt normalny. Sami popierdoleni biegli! Ale tacy są najlepsi! Normalność była dla Tomasza przereklamowana. Widać to było po jego twarzy na starcie, bo szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy na samą myśl o trudnym biegu. Czuł się w towarzystwie reszty popierdolonych biegaczy tak komfortowo, jak gruby złoty łańcuch na szyi czarnego rapera. Wiedział, że na trasie nie będzie łatwo, ale na pewno nie będzie też nudno. Ta myśl nakręcała go do startu, który miał mieć miejsce punktualnie o godzinie 11.00.   

Jeszcze nigdy nie startował na takim dystansie w zimie. Nie była to jednak jedyna nowość dla Tomasza. Już przed biegiem postanowił sobie, że ów bieg będzie dobrą okazją do przetestowania nowych akcesoriów do biegania. Zimowy półmaraton w Łęknie miał być zatem dla niego takim biegiem próby. Zwykłym testem. Czas miał mieć znaczenie drugorzędne. Najważniejsze było sprawdzenie w boju takich akcesoriów jak: zegarek, koszulka termiczna, bokserki i sztyft na odparzenia i otarcia.

Niecały tydzień przed biegiem kupił sobie nowy zegarek do biegania. Stary działał i miał się dobrze, ale czuł, że potrzebuje nowego już sprzętu, bo jego stary Tom Tom Runner 2 był już dość archaiczny. Miał mały i niezbyt czytelny wyświetlacz. Pomiar GPS nie był zbyt dokładny, a samo znalezienie swojej pozycji przed biegiem, bez uprzedniego podłączenia go do kompa, aby pobrać pliki quick gps, trwało momentami wieki. Nie miał też pomiaru pulsu z nadgarstka, a kupowanie do niego pasa na klatkę piersiową  za ponad 200 zł, aby mierzyć sobie tętno, nie miało najmniejszego sensu, gdyż sam zegarek wart był nie wiele więcej. Tomasz długo szukał nowego sprzętu pomiarowego. Stwierdził, że zakup najtańszego zegarka nie ma sensu, bo będzie on zbyt mało funkcjonalny dla niego. Z kolei zakup drogiego modelu będzie mijał się z celem, gdyż nigdy nie skorzysta z wielu opcji, które będzie oferował. Postanowił kupić coś  ze średniej półki. Od początku wiedział, że będzie jakiś model marki Garmin, gdyż to firma sprawdzona w boju przez wielu biegaczy. Cieszy się renomą, a design ich zegarków bardzo mu się podoba. Po obejrzeniu wielu testów zegarków na You Tube, jego wybór padł na model Forruner 735 XT. Ma on czytelną tarczę zegara, mało waży i cudnie wygląda na jego ręce. Podczas biegu sprawdzał się idealnie. W sposób bardzo czytelny pokazywał wszystkie potrzebne podczas biegu parametry tj. tętno, czas, dystans, tempo. Nie musiał już Tomasz w końcu mrużyć oczu, aby dostrzec na zegarku wszystkie potrzebne mu parametry. Mógł teraz śledzić na bieżąco swój puls, dlatego czuł się bezpieczniej. Mógł teraz biegać bez obawy, że serce zacznie mu za mocno bić. To było najlepiej wydane 1200 zł w życiu Tomasza od dawien dawna.


Dzień przed zawodami, korzystając z promocji w sklepie klubowym Polonii Środa, nabył nasz kochany bohater nową koszulkę termiczną z długim rękawem za 90,00 zł. Jego stara, którą używał od dwóch lat, już tak nie grzeje w zimne dni, jak powinna. Nadeszła pora na nową. Zdecydowanie nadeszła. Upatrzył sobie Tomasz taką ładną, błękitną, ale niestety nie było jego rozmiaru i musiał kupić białą. Wyglądał w niej jak mały cherubinek. Kolor był jednak sprawą drugorzędną. Najważniejsze było, że bardzo dobrze sprawdziła się podczas biegu. Zapewniła mu dużą dawkę ciepła, a odprowadzanie potu na zewnątrz działało w niej wręcz wzorcowo. Szczerze mógł polecić koszulki termiczne marki Joma. I robił to na każdym kroku. Owa koszulka sprawdzała się nie tylko podczas biegu. Można w niej było spokojnie oddać się innym aktywnościom na świeżym powietrzu w mroźne dni. 

Osoby, które mają masywniejsze uda, pewnie nie raz miały problem z otarciami i odparzeniami, tak jak zdarzało się to Tomaszowi. Gdy skóra na wewnętrznych częściach ud ociera się o siebie nawzajem, powstają bolesne otarcia. Ta przypadłość mu się to dość rzadko latem, gdyż bohater ma dobre spodenki, które chronią jego uda przed tego rodzaju przykrościami. Nie może tego jednak Tomasz powiedzieć o swoich spodniach do biegania w porze zimowej. Zaczęło go to dość mocno irytować, że po każdym treningu w długich leginsach ma odparzone uda. Nie jest to przyjemne i rozumiem dobrze irytację Tomasza. Przez kilka dni boli, piecze i doprowadza do szału. Postanowił w końcu coś na to zaradzić. Z pomocą przyszedł mu jego ulubiony sklep z odzieżą sportową - Decathlon, który oferuje darmową wysyłkę kurierską bez względu na kwotę zamówienia. Miał on w swojej ofercie mega wygodne bokserki do biegania, które zakrywały całe uda, aby skutecznie chronić je przed otarciami. Aby, na stałe zażegnać bolesny problem z udami kupił, także sztyft na otarcia na bazie wazeliny. Pięknie nawilża skórę. Pomyślał, że można by go użyć do innych celów. Problemowa mogłaby być jedynie jego aplikacja na inne części ciała, niż wskazuje producent. Dla chcącego jednak nic trudnego. Jeśli będziecie testować ten sztyft w sypialni, to koniecznie dajcie znać Tomaszowi, bo jest chłopak ciekaw, czy się da. Cholernie ciekaw.


Pora wrócić do meritum dzisiejszego tekstu i historii średzkiego biegacza. Od początku ruszył on spokojnym krokiem. Chciał biec wolniej, ale jak to zwykle bywa, tłum go poniósł i biegł trochę szybciej. Nie czuł tego tempa, gdyż w grupie zawsze biegnie się łatwiej. Po 2 km zwolnił trochę, bo wiedział, że takim tempem biegu to za daleko nie zajedzie. Parę osób wyprzedziło Tomasz, z którymi biegł od samego startu. Nie przejął się tym zbytnio. Ważne dla niego było, aby biec w swoim równym tempie. Trasa nie należała do najtrudniejszych, ale nie była też super łatwa. Miała kilka łagodnych podbiegów. Bieg utrudniał jedynie śnieg, lód i wąskie leśne ścieżki. Ścieżki były tak naprawdę szerokie, ale do biegu nadawały się jedyne wąskie fragmenty wybiegane przez zawodników. Na pozostałych fragmentach trasy zalegał śnieg i lód. Zaistniały stan rzeczy nie sprzyjał łatwemu wyprzedzaniu. Widoki za to były piękne. Obcowania z przyrodą nigdy z wiele. Zwłaszcza gdy na co dzień mieszka się w  PRL-owskim bloku. Tomasz nie zawracał sobie głowy wyprzedzaniem. Wiedział, że zbyt wiele osób nie wyprzedzi, bo konkurencja była mocna. Na tego typu biegi zapisują się jedynie osoby kochające mocno bieganie, a nie "niedzielni biegacze". Nie ma na takich biegach atrakcyjnych gadżetów w pakietach startowych ani nie można się pochwalić na fejsie, że biegło się w jakimś powszechnie znanym i akurat będącym na topie miejscu. Na takich zawodach jak w Łęknie konkurują ze sobą osoby, które naprawdę bardzo dobrze biegają, albo takie, które szukają nowych wrażeń i ciągle szukają nowych tras. Nie muszę chyba mówić, do jakiej grupy zalicza się nasz ulubiony bohater? Wiadomo, że Tomasz dobrze biega, ale bardziej niż wyniki kręcą go starty na nieznanych mu trasach. Taki biegowy odkrywca z niego. Prawie kuźwa jak Krzysztof Kolumb!


Pierwsza pętla minęła Tomaszowi  jak z bicza strzelił lub jak ktoś woli, jak do piczy strzelił. W sensie szybko. Na początku drugiej pętli nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy. Nasz uroczy bohater postanowił dodać sobie sił do dalszej walki małym żelem energetycznym. Wyciągnął go ze swojego pasa biegowego. Nie spostrzegł jednak, że gdy wyciągał żelik, to drugi energetyczny przysmak, przeznaczony na późniejszy czas, wyślizgnął mu się z kieszonki całkiem niezauważenie. Zupełnie nieświadom zaistniałego zdarzenia, skonsumował żel, popił go wodą i ruszył w dalszą trasę. Biegł sobie dalej, całkiem spokojnie, zupełnie nie wiedząc, że zapas energii na ostatni etap trasy spoczywa sobie gdzieś w śniegu daleko za nim. Biegł tak jakoś 10 minut całkiem sam w swoim równym tempie, gdy nagle poczuł, że ktoś puka go w lewe ramie. Na początku był delikatnie zdezorientowany. Nie wiedział, co się dzieje. Jego pierwszą myślą było, iż jakiś szybszy biegacz chce go wyprzedzić, a on blokuje mu drogę. Pewnym ruchem obrócił się i spojrzał za siebie przez lewe ramię. Jego oczom ukazała się niewiasta, którą wyprzedzał jakiś czas temu. W ręku trzymała jego zgubiony żel. Z uśmiechem na twarzy oddała go Tomaszowi, mówiąc, że chyba coś zgubił. "Nie chyba, a na pewno" - pomyślał Tomasz, z radością wyciągając rękę po swoją cenną zgubę. Podziękował ładnie za uratowanie mu życia i szybkim krokiem podążył dalej w kierunku mety. Dobrze, że są jeszcze na tym świecie dobrzy i uczciwi ludzie, bo inaczej Tomasz bez swojego żelu pewnie by padł gdzieś na trasie i zakończyłby swój żywot - żywot człowieka urodziwego.


Do mety było już bliżej niż dalej. Tomasz biegł sam, ale gdzieś w oddali daleko przed sobą dostrzegł biegacza w żółtej koszulce i wtedy w jego głowie pojawiła się myśl: "Dopadnę go!". Nasz bohater rozpoczął pogoń za swoją ofiarą. Przyśpieszył, aby ją dopaść jak najszybciej. Nie chciał jednak przeszarżować, dlatego zwiększał swoją prędkość w sposób stopniowy, cały czas kontrolując parametry biegu takie jak tempo i tętno, które pokazywał mu jego nowy zegarek. Z każdą kolejną upływającą minut, czuł, że dystans do biegacza w żółtej koszulce Lubońskiego Klubu Biegacza się zmniejsza. Po przebyciu dwóch kilometrów był już tuż za nim, mógł go wyprzedzić, ale się wstrzymał. Miał ochotę się z nim zabawić. Postanowił biec tuż, zanim tak długo, jak to będzie możliwe, aby Luboński biegacz poczuł się jak dzika zwierzyna, która ucieka w lesie przed łowcą. Chciał, aby czuł na plecach jego oddech. Było to zachowanie podobne do hieny, która podąża za swoją ofiarą w oczekiwaniu na jej śmierć. Tomasz zaczaił się na biegacza i czekała, aż tego opuszczą siły. Jak wiadomo, łatwiej się goni, niż ucieka. Ucieczka zabiera więcej sił i nerwów. Biegł tak Tomasz za swoją ofiarą dobry kilometr. Widział, że facet w żółtej koszulce traci siły w zastraszającym tempie, Wtedy postanowił go dopaść i zakończyć tę nierówną walkę. Wbiegł na pobocze. Szybko i sprawnie wyprzedził Lubońskiego zawodnika. Znacznie zwiększył tempo biegu, aby jego ofiara porzuciła wszelką nadzieję na podjęcie walki o utraconą pozycję. Tomasz w dość krótkim czasie znacznie oddalił się od swojej ofiary, aż w końcu zupełnie zniknął z jego pola widzenia.


Ostatnią część trasy pełen uroku i naturalnego wdzięku biegacz Polonii zmuszony był pokonać sam. Przed sobą nie widział innych biegaczy. Wiedział jedynie, że gdzieś daleko za nim podąża biegacz z Lubonia, którego kosztem już jakiś czas temu się zabawił. Gdy tak biegł sobie samotnie po leśnej ścieżce w otoczce zimowego klimatu, nagle odezwała się jego bujna wyobraźnia. Zaczął wyobrażać sobie, że jest jeńcem wojennym, który właśnie uciekł z niemieckiego obozu i myśli tylko o tym, aby uciec jak najdalej od swoich oprawców. Biegł tak szybko, jak tylko mógł. Myślał tylko o tym, aby pobiec tak daleko, jak go nogi poniosą. Do domu - do mety. Niestraszna mu była dzika zwierzyna. Przynajmniej do momentu jakby taką spotkał. Podążał śnieżnym szlakiem. Czuł, że zapewni mu on upragnioną wolność. W głowie siedziała mu jedynie jedna myśl. Nie potrafił się jej pozbyć. Towarzyszyła mu od momentu startu, a brzmiała ona:"Tylko się nie wyjeb." Była to roztropna myśl, gdyż wywrotka na śniegu mogłaby mu zrujnować plany na cały długi sezon.


Tomasz na mecie zameldował się ostatecznie z czasem 2:09:22. Jeszcze nigdy nie biegał tak szybko w styczniu. Nabiegał dobry wynik i to w dodatku na niezbyt łatwej trasie. To było oznaką, że treningi siłowe, którymi katuje swoje nogi od dwóch miesięcy, dają efekty. Strach pomyśleć jak szybko będzie biec na wiosnę. Tomasz nie wybiegał jeszcze jednak tak daleko myślami do przodu, gdyż wiedział, że nie można zbyt wcześnie witać się z gąską, a już tym bardziej z nowym rekordem życiowym w "połówce", zanim się go nie nabiega.



sobota, 16 lutego 2019

Tomaszowa Kronika Biegowa #podsumowanie_2018

Dosyć często odwołuje się w swoich tekstach to  treści popularnych utworów. Nie mogę się tej praktyce oprzeć, bo jak tu nie cytować słów piosenek, gdy idealnie pasują do danej chwili. Pasują tak idealnie, jak słowa nieśmiertelnego utworu Maryli Rodowicz pt. "Ale to już było"do podsumowania całego biegowego 2018 roku -Ale to już było i nie wróci więcej. I choć tyle się zdarzyło, to do przodu wciąż wyrywa głupie serce. 



Rok 2018 na pewno się nie powtórzy. Nawet jeśli przebiegnę taką samą liczbę kilometrów w zawodach w tym roku i zdobędę taką samą liczbę pamiątkowych medali, to i tak rok 2019 będzie inny. Każde zawody są inne, a upływ czasu powoduje u nas zmianę postrzegania niektórych rzeczy oraz zmianę poziomu radości z przeżywania przygód. W ubiegłym roku zdarzyło się wiele, ale mam ochotę na jeszcze więcej w tym roku, bo "[...] choć tyle się zdarzyło, to do przodu wciąż wyrywa głupie serce.". Chęci do biegania i pisania są, oby tylko nogi niosły, a palce swobodnie stukały w klawisze klawiatury.

Statystyk ze mnie taki, jak mawia Ferdek Kiepski, jak z koziej dupy trąbka. Postaram się Wam jednak przedstawić krótki rys statystyczny sezonu biegowego 2018. Same suche fakty i liczby. Mam nadzieję, że to przeżyjecie. W dalszej części będzie ciekawiej. Obiecuje i przysięgam jak schabowego i ryż ze sosem słodko - kwaśnym i kurczakiem kocham.

ROK 2018 w liczbach

Liczba startów - 31 (byłoby 32, ale jeden bieg mi odwołano)

Liczba zawodów według dystansu trasy:

1,6 km - 1 (Piwna Mila)

4,3 km - 1

5 km - 3

10 km -16

10,8 km - 2

12 km - 1

15,54 km - 1 (Wings for Life)

Półmaraton - 6

Liczba przebiegniętych kilometrów (zawody i treningi) - 927 

Najdalszy wyjazd na zawody - Kielce (346 km)

Rok 2018 przyniósł mi dwa nowe rekordy życiowe. Jeden w półmaratonie, drugi na dystansie 5 km. W połówce rekord pobijałem dwukrotnie. Najpierw w marcu w Poznaniu, a następnie we wrześniu w Zbąszyniu. Po raz pierwszy udało mi się w ubiegłym roku ukończyć ten dystans w czasie poniżej 2 h. Zrobiłem to, aż trzy razy. Tylko raz trasa była źle zmierzona - brakowało jej kilkuset metrów. W porównaniu z  rokiem 2017 poprawiłem się o całe 5 minut i 21 sekund. To całkiem sporo. Życiówka na poziomie 1:56:31 napawa mnie dumą. Nie powiedziałem jednak w tej kwestii ostatniego słowa. Będę się starał w tym roku poprawić ten rezultat. Będzie o to ciężko, ale trzeba sobie wyznaczać nowe cele do realizacji. Z rekordowym wynikiem na "piątkę" było mi o wiele łatwiej. Ustanowiłem go w pierwszych zawodach w sezonie na tym dystansie, których trasa posiadała atest Polskiego Związku Lekkoatletyki, we wrześniu w Poznaniu. Wynik 25:33 nie prezentuje się jakoś wybitnie, ale mało biegam na tym dystansie, a jeszcze mniej startuje w zawodach. Spróbuję w tym roku zejść poniżej 25 minut. Kilka biegów ma szybką trasę. Może się zatem uda. 

Nie będę się rozpisywał, który bieg był najlepszy, a który najgorszy. Wyróżnię jedynie Bieg Zbąskich ze Zbąszynia. Jest to mały półmaraton, ale bardzo dobrze zorganizowany, a panuje tam dobra, wręcz przyjacielska atmosfera. Skupię się natomiast  na wyróżnieniu medali i numerów startowych. Poniżej zaprezentuje Wam moje ulubione medale i numery startowe z roku 2018. Oto TOP 7 2018 roku.

Medale

Nocna Dycha Kopernika


Rock Run Jarocin



III Cross Sułkowskiego



Bieg Czerwca 1956



III Bieg Niepodległości



Zimowa Dziesiątka Nocnego Puszczyka


I Bieg im. Średzkich Powstańców Wielkopolskich 





Numery startowe

IV Bieg Powstania Wielkopolskiego


6 Profi Bieg Uliczny 


IV Bieg Zajączka Wielkanocnego


Skyway Run Gdańsk


III Miłosław Biega Bieg Powstańca


Rock Run Jarocin


IV Bieg im. Bohaterów Powstania Wielkopolskiego


Co to za podsumowanie bez podziękowań. Każda gwiazdeczka dziękuję, gdy odbiera jakąś nagrodę. Mimo tego, że ja nie odbieram żadnej nagrody, to i tak podziękuję, bo w końcu bycie gwiazdeczką zobowiązuje. Nie mogę odbiegać od wypracowanych i praktykowanych standardów. Chciałbym zatem podziękować:

- Ekipie Polonii Środa za przyjęcie mnie do swojego grona. Od urodzenia jestem jedynakiem, ale w sekcji czuję się, jakbym miał wiele sióstr i braci.

- Sylwkowi i Anecie za wspólne wyjazdy i motywowanie mnie do kolejnych startów oraz za opiekę nad moją młodą osóbką. Mogę ich spokojnie nazwać moimi rodzicami od biegów. "Tata" Sylwester to uzdolniony fotograf. Gdyby nie on to nie miałbym tylu cudownych fotek z biegów. Z kolei, gdyby nie "mama" Aneta, to pewnie nigdy nie miałbym prosto przypiętego numeru startowego. 

- Moje Elce, która znosi moje fanaberie biegowe i zawsze planuje zajęcia weekendowe po uprzedniej konsultacji ze mną, czy przypadkiem w dany weekend gdzieś nie biegnę. A że biegam często, to ciężko jest się zgrać. Dzięki za wyrozumiałość Maleńka.

Mam nadzieję, że Witek Gombrowicz nie będzie miał mi za złe, gdy pożyczę sobie zakończenie z jego utworu "Ferdydurke, do tego oto krótkiego podsumowania biegowego roku 2018. Myślę, że jest ono adekwatne i wybitnie oddaje mój obecny, radosny stan duszy - "Koniec i bomba a kto czytał ten trąba". Dziękuję i zapraszam na relację z biegów z obecnego sezonu. 

niedziela, 3 lutego 2019

Tomaszowa Kronika Biegowa #32

Z tekstu pewnego powszechnie znanego utworu z repertuaru Kabaretu Starszych Panów  wiemy, że w czasie deszczu dzieci się nudzą. Spytacie pewnie, co robi zatem Tomasz, gdy za oknem plucha? Tego dowiecie się z mojej kolejnej kroniki biegowej. Ostrzegam, jednak że nie będę oryginalny, bo co mogłem robić innego niż bieganie?

  
Każdy początek ma swój koniec. To bardzo odkrywcza i niezwykle głęboka myśl, ale trzeba jej przyznać, że jest prawdziwa. Nie tak dawno temu rozpoczynałem sezon biegowy  roku 2018, a ten już się kończy. Cieszę się, że cały rok intensywnych startów mogłem zakończyć u siebie w domu. Zakończyć na Średzkiej Ziemi, która wydała mnie ze swego łona na oblicze ziemi, tej ziemi. Tej mojej ukochanej. Zakończyć na zawodach o nazwie I Bieg im. Średzkich Powstańców Wielkopolskich.

Grzech było nie wziąć udziału w tych zawodach. Były one bez opłaty startowej. Jedynie przy odbiorze pakietu startowego należało wrzucić do puszki symboliczne 10 zł na renowację mogił Średzkich Powstańców Wielkopolskich. Pakiet był bogatym w swojej zawartości dzięki dofinansowaniu miejscowych władz samorządowych. Każdy biegacz znalazł w nim oprócz numeru startowego, flagę Powstania Wielkopolskiego oraz losowo wybraną książkę na temat naszego powiatu i udziału jego mieszkańców w walkach powstańczych.


A teraz pora na krótką notkę historyczną, żeby coś Wam po lekturze tego tekstu zostało w głowach, oprócz moich głupich dowcipów, których dziś będzie jak na lekarstwo, bo temat niezbyt wesoły i aura nie taka, która sprzyja żartom. Na więcej uśmiechu musicie poczekać do wiosny. Pozwolę sobie skorzystać z pomocy Wikipedii, która w kilku zdaniach opisuje wkład Średzian w walki powstańcze:

Wielki wysiłek zbrojny włożyła Środa w powstanie wielkopolskie. Ogółem w trakcie walk sformowano kompanię ochotniczą i batalion średzki w sile 4 kompanii, które wzięły aktywny udział w walkach, w tym: pod Zbąszyniem, w łuku Noteci, pod Szubinem, Rynarzewem, Kcynią i Nakłem. Niebagatelną rolę w organizacji władz powstańczych i samego powstania odegrał kolejny z wielkich, średzkich duszpasterzy, ks. M. Meissner (1877–1938), który w listopadzie 1918 r. stanął na czele proklamowanej Rzeczypospolitej Średzkiej.

Dowódcą I Kompanii Średzkiej był major Alfred Milewski, którego szlachetny żywot od niedawna upamiętniony został pięknym muralem zlokalizowanym w okolicy Wieży Ciśnień i Szkoły Podstawowej nr 2. Od wielu lat istnieje jednak w Środzie ulica, której nadano imię Średzkiego bohatera. Z pomocą przyjdzie nam po raz kolejny Wikipedia:

1 Kompania Średzka – ochotnicza kompania piechoty biorąca udział w powstaniu wielkopolskim; najsłynniejsza jednostka ze Środy Wielkopolskiej z okresu tego powstania. 1 Kompania Średzka została sformowana 28 grudnia 1918 roku, do 1 kwietnia brała udział w powstańczych walkach m.in. pod Zbąszyniem, na jednym z najtrudniejszych odcinków frontu.

Start zawodów wyznaczony został na godzinę 12.00. Trasa liczyła sobie dwie pętle wokół jeziora, co dawało nam łączny dystans 12 km. Warunki atmosferyczne nie zachęcały do biegania. Było zimno, jak to w grudniu bywa, ale padał też rzęsisty deszcz, a to raczej dla grudnia typowe nie jest. Choć, jeśli brać pod uwagę ostanie szaleństwa klimatu, to deszcz w grudniu można uznać za normalny. Zimno potęgował dodatkowo chłodny wiatr, który zawsze wieje wokół Średzkiego Jeziora. Trzeba było jednak biec, nie można było wymiękać. Tym bardziej, że, był to ostatni bieg  sezonie, a zarazem trzeci bieg w wątku Powstania Wielkopolskiego.


Ubrałem się ciepło, ale nie za ciepło, aby się nie zgrzać podczas biegu. Zarzuciłem na ramię flagę powstańczą i ruszyłem w bój na trasę. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale nie spodziewałem się, że będzie, aż tak trudno. Deszcz siąpił mocno, ale dało się biec. Nie przeszkadzał zbytnio, aż do początku drugiego okrążenia, gdy przez chwilę nastąpiło oberwanie chmury. Lunęła na mnie spora dawka wody. Czułem się jak panna na wydaniu, którą rezolutny kawaler postanowił oblać obficie wodą, aby zgodnie z ludowym wierzeniem zgodziła się zostać jego wybranką na resztę życia. Głupi obyczaj, ale takie są zwyczaje ludowe. Przez chwilę pomyślałem sobie, że może sam władca mórz, oceanów i wszelkich innych cieków wodnych - Posejdon upatrzył sobie moją śliczną osóbkę na partnera  życiowego. Wiedziałem jednak, że to niemożliwe. Bogowie nie są, aż tak głupi. Żaden z nich nie zaryzykowałby gniewu mojej Elżbiety, która za nic nie oddałaby mnie nawet bóstwu greckiemu z Olimpu. Niby to małe, słodkie i niegroźne, ale waleczne jak trzeba być, to potrafi. 

Cieszę się bardzo, że dzień przed biegiem byłem w kinie na filmie "Aquaman". Pozwoliło mi to przetrwać cało I Bieg im. Średzkich Powstańców Wielkopolskich. Dobrze, że jestem uważnym widzem i wiele wyciągam z seansów. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że mógłbym zagrać ,postać Aquamana w kolejnej części filmu. Mam w końcu wszystko, czego mi potrzeba - wyjątkowa uroda, piękna i muskularna klata oraz bujna i mieniąca się w blasku słońca broda. Lepszego aktora w całym Hollywood nie znajdą. Z pływaniem u mnie jeszcze nie najlepiej, ale od czego są dublerzy i kaskaderzy. Nie mam trójzębu, ale myślę, że jakiś rolnik z mojej gminy użyczy mi swoje wypasione widły. Zawsze to coś. Wiadomo bowiem, że jak nie ma oryginału, to szuka się zamiennika, a na nic lepszego niż widły moja bujna wyobraźnia nie wpadła.

W mojej krótkiej, ale dość intensywnej amatorskiej karierze biegowej jeszcze nigdy nie zdarzyło mi  się, aby silny wiatr porwał mi numer startowy z koszulki. Był on cały mokry od deszczu, wystarczył zatem, jeden mocniejszy powiem, abym się go pozbył. Na całe moje szczęście udało mi się go złapać i schować do rękawa, aby mieć pamiątkę z tego  biegu. Zbieram wszystkie numery startowe. Żałuję, że wyrzuciłem numery z pierwszych swoich startów. Nie wiedziałem, wtedy jednak, że będę biegał regularnie i takowe pamiątki będą dla mnie ważne. Od teraz zbieram wszystkie numery startowe i skrupulatnie je kataloguje. Wraz z medalami stanowią one cudowne pamiątki, a ich przeglądanie stanowi świetną okazję do wspomnień.


Czy nie wspominałem już, że biegłem z flagą? I chyba pisałem też, że wiało tak mocno nad Średzkim jeziorem, jakby kręcono tam drugą część "Przeminęło z wiatrem"? W miarę rozgarnięty odbiorca (a za takich Was do tej pory wszystkich uważałem i chciałbym tak uważać dalej) będzie w stanie połączyć te dwie informacje w jedną spójną całość i dojść do wniosku, którego za żadne skarby tego pierwszego i trzeciego świata, nie da się podważyć, a wniosek to taki, że...miałem przejebane niczym nazista na froncie radzieckim w zimie. Dałem radę przebiec całą trasę z flagą, która na wietrze zachowywała się niczym żagiel. Nie taki żagiel, który dodawał mi prędkości w biegu, ale taki który mnie hamował, hamował jak jasna chol... (tutaj nazwa żadnej tropikalnej choroby).


Najważniejsze zdarzenie na biegu, które niewątpliwe wymaga skrupulatnego odnotowania, miało miejsce w połowie drugiego okrążenia. Tam właśnie dogonił mnie mój niedoszły szwagier Mariusz "Kosa" Kos... (Dane utajnione, RODO i te sprawy). Przez chwilę miałem deja vu. Myślałem, że powtórzy się sytuacja z III. Biegu Żołnierzy Wyklętych z lutego 2018 roku, gdy Mariuszek wyprzedził mnie na mecie, a ja nie miałem siły nawet podjąć z nim walki na trasie. Stan ten spowodowany był małą ilością spożywanych przeze mnie kalorii, gdyż w tamtym czasie zbijałem wagę. Nie chciałem, aby i tym razem skubany był ode mnie lepszy. Mogłoby top grozić trwałym uszkodzeniem mojej psychiki i wręcz lękiem przed Mariuszem spotkanym na trasie. Na początku zamierzałem zupełnie zignorować fakt, że po raz kolejny z nim przegrywam. Miałem już w głowie nawet dobrą wymówkę na tę okoliczność. Zawsze mogłem powiedzieć, że przegrałem, bo biegłem z flagą, a że strasznie wiało to miałem trudniej niż on. Postanowiłem jednak, że lepsze od durnych wymówek będzie zwykłe wyprzedzenie go. Przyśpieszyłem i o dziwo miałem sporo sił do biegu. Chyba moja urażona męska duma dodawała mi skrzydeł. Dość szybko dogoniłem Mariusza, a jeszcze szybciej go przegoniłem. Na mecie zameldowałem się kilka minut przed nim. Uratowałem swój honor i co najważniejsze zmazałem plamę na honorze, która szpeciła go od sławetnej porażki z lutego.


Na metę dotarłem z czasem netto 1:12:35. Na początku byłem delikatne zły na siebie, że nie pobiegłem szybciej, ale później walnąłem się mocno w swoją piękną głowę. Wiało, lało, z flagą  się mocowało. Zwyczajnie nie mogłem pobiec szybciej. Dałem z siebie wszystko, bo na mecie myślałem, że zejdę na zawał. Tlenu brakowało, nogi napieprzały, a powiewająca flaga uderzała mnie co jakiś czas w twarz. Miałem to jednak gdzieś. Pewnie wiecie, gdzie. Najważniejsze, że dobiegłem do mety i skończyłem ten cały długi sezon.



Misja zdobycia trzech medali z biegów upamiętniających setną rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego zakończyła się sukcesem. Podobnie jak sukcesem zakończył się cały rok biegowy 2018, w którym udało mi się ukończyć, aż 31 biegów. W kolejnym wpisie podsumuję cały mój rok startów. Już teraz zapraszam.