czwartek, 23 marca 2017

Korona Półmaratonów Polskich - Gdynia

W sobotnie popołudnie Gdynia przywitała mnie obfitym deszczem. Czyżby miasto płakało nad moim utrapionym losem? Bałem się, że w niedzielę, podczas zawodów, będzie mi dane poczuć się jak foka pływająca w zimnym Bałtyku. Niebiosa jednak były mi przychylne. W czasie biegu nie padało, było stosunkowo ciepło i prawie bezwietrznie.


Swoje pierwsze kroki skierowałem do biura zawodów mieszczącego się w hali widowiskowej Gdynia Arena. Organizacja biura była sprawna. Bez problemów odebrałem pakiet startowy, który był dość ubogi. Składał się z numeru startowego, ulotek reklamowych oraz małego plecaka biegowego, z którego jestem bardzo zadowolony, gdyż przyda mi się na dłuższe biegi lub spacery z kijkami. Na terenie hali można było zrobić sobie zdjęcia na tle baneru reklamującego półmaraton oraz dokonać zakupów u licznie zgromadzonych wystawców. Było mnóstwo stanowisk z odzieżą sportową, gadżetami typu zegarki biegowe i wieszaki na medale. Ja udałem się do miejsca z odżywkami i suplementami dla biegaczy. Mimo, że zabrałem ze sobą 4 żele energetyczne, nabyłem dodatkowo energy shot z naturalną kofeiną. Postanowiłem go wypróbować podczas biegu. Opakowanie 25 ml zawierało aż 200 mg kofeiny. Prawdziwy zastrzyk naturalnej energii. Według zaleceń pani ekspedientki należało jeden shot wypić przed biegiem, a drugi po godzinie wysiłku. Z uwagi na fakt, że dopiero testowałem ten specyfik, postanowiłem wypić przed startem połowę flakonika, a drugą podczas biegu. Kofeina zadziałała wybornie. Dostałem olbrzymiego kopa energetycznego, który dodał mi sił.

Dłuższą chwilę spędziłem przy stanowisku promującym półmaraton w Białymstoku, który odbędzie się 14 maja tego roku. Jest to mój kolejny bieg na drodze do zdobycia Korony Półmaratonów Polskich. Zrobiłem sobie zdjęcie przed banerem promującym wydarzenie oraz zasięgnąłem języka odnośnie trasy. Podobno jest bardzo płaska i ma tylko jeden mały podbieg na 20 kilometrze. Ucieszyło mnie to niezmiernie.


Po odbiorze pakietu startowego udałem się do miejsca mojego zakwaterowania. Wybrałem hotel "Mercure", gdyż miał on bardzo dobrą lokalizację. Dzieliło go około 300 metrów od linii startu. Nocleg udało mi się zarezerwować w okazyjnej cenie, jednak słono dopłaciłem za usługi dodatkowe (parking 40 zł, śniadanie 49 zł, 15 zł za każdą dodatkową godzinę zakwaterowania ponad opłaconą dobę).

Późny obiad zjadłem w restauracji „Róża wiatrów”. Zaszalałem i zamówiłem golonkę gotowaną w piwie i pomidorach. Posiłek był ciężki, ale bardzo smaczny. Dał mi dużo siły podczas biegu. Nie mogłem oprzeć się pokusie skosztowania ich przepysznego deseru, który za namową kelnera także zamówiłem. Pieczone śliwki z lodami w sosie karmelowym okraszone śliwowicą. Niebo w gębie. Restaurację mogę szczerze polecić wszystkim miłośnikom dobrego jedzenia. Lokal urzekł mnie nie tylko swoją kuchnią. Ma on również cudowny klimat lat minionych. Na wejściu powitała mnie pani, która odebrała ode mnie kurtkę i zaprowadziła do wolnego stolika. Czemu w dzisiejszych czasach odchodzi się od takich zachowań? Każda restauracja powinna mieć obowiązkową szatnie.


Wieczorem udałem się do Starbucks'a na aromatyczną kawę z mlekiem. Uwielbiam tę kawiarnię. Mają olbrzymi wybór kaw i kilka rodzajów mleka. Do ideału brakuje im tylko cukru kokosowego, ksylitolu lub erytrytolu. 

Przed snem urządziłem sobie mały maraton filmowy w celu wyluzowania się przed biegiem. Obejrzałem francuską komedię „Wszystko zostaje w rodzinie 1/2” oraz naszą rodzimą produkcję "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach." Uśmiałem się po pachy. Około 24.00 zasnąłem. Łóżko było duże, ale materac, jak dla mnie, za twardy. Pobudka nastąpiła około godziny 7.00. Od razu, bez zbędnej zwłoki, udałem się na śniadanie, na którym spotkałem wielu biegaczy. Zjadłem pyszne parówki z warzywami oraz granolę z nasionami i owocami. Był osobny stół ze zdrową żywnością, na którym leżało mnóstwo rarytasów (choćby jagody goji). Śniadanie było adekwatne do swojej ceny.

Najedzony udałem się do pokoju zakosztować gorącej kąpieli w wannie. Potem miała miejsce rozgrzewka i szykowanie całego ekwipunku na bieg, tj. bidonów z izotonikiem, żeli i batonów energetycznych. Przywdziałem na siebie strój biegowy, który zwieńczyłem workiem na śmieci z wyciętymi dziurami na głowę i ręce, aby nie tracić ciepła od momentu opuszczenia hotelu, aż do startu. Bez problemu odnalazłem swoją strefę startową. Nie zostało mi nic więcej, jak tylko przebiec dystans 21 km i 97 m.


Pierwszy kilometr zacząłem biec wolno, wręcz ślamazarnie, ale pomyślałem, że nie ma co gnać do przodu. Na drugim kilometrze przyśpieszyłem i starałem się trzymać tempo 6 minut na kilometr. Atmosfera na trasie była cudowna. Dzieci ze szkół kibicowały głośno i zachęcały do biegu. Było mnóstwo życzliwych osób, które przybijały biegaczom piątki. Co parę kilometrów rozstawione były głośniki, z których płynęła głośna i energetyczna muzyka. To niezmiernie pomagało w pokonaniu dystansu.

Rzuciła mi się w oczy duża ilość przenośnych toalet rozstawionych na całej trasie. To duży plus, bo nie ma nic gorszego, jak nagła potrzeba fizjologiczna podczas biegu i niemożność jej zaspokojenia.

Biegnąc lubię przyglądać się koszulkom biegaczy. Da się zawsze dostrzec mnóstwo kolorowych t-shirtów z zabawnymi tekstami. Moim faworytem była nazwa klubu biegacza „Padłem na ryj”.


Wśród biegaczy zawsze znajdzie się kilku pozytywnych wariatów. Do takich na pewno zaliczyć należy mężczyznę ubranego w różową sukienkę i opaskę z kokardą na głowie, czy Pawła Meja, zwanego bosym biegaczem, gdyż w każdych zawodach startuje bez butów.

Miłe dla oka są obrazki rodziców biegnących ze swoimi pociechami. Dzieci wygodnie siedzą w wózkach biegowych i oddają się na przykład  kolorowaniu kolorowanek.




Moim założeniem było zaliczenie biegu w czasie lepszym niż 2 godziny i 12 minut. Udało się! Czas 2h 9min 8s to mój aktualny najlepszy wynik. Osiągnąłem go dzięki fantastycznej publice zagrzewającej do walki oraz dobrze ułożonej trasie z małą liczbą podbiegów. Gdynio, uwielbiam cię! Za rok możesz być pewna, że zobaczymy się ponownie.


Na mecie, oprócz pamiątkowego medalu, czekał na mnie recovery bag, w skład którego wchodziła puszka Lecha Free, napój izotoniczny, woda, jabłko i baton z magnezem. Jedynym mankamentem gdyńskiego półmaratonu była słaba organizacja namiotu, w którym grawerowano medale. Czekałem w kolejce ponad godzinę, co przepłaciłem przeziębieniem.

Na koniec mam dla Was dwie ciekawostki.

Na mecie biegu po raz pierwszy w życiu widziałem chudego labradora. W dodatku jadł on marchewkę i to z olbrzymią przyjemnością, jakby był to tłusty kawał mięsa. Widać, że jego właściciele prowadzą zdrowy tryb życia.

Podczas wymeldowywania z hotelu byłem świadkiem zabawnego, w moim odczuciu, zdarzenia. Recepcjonista próbował znaleźć firmę świadczącą usługi doładowywania akumulatorów w autobusach ponieważ grupie Białorusinów, uczestniczących w półmaratonie, wyładował się akumulator w ich autobusie i nie mogli wrócić do domu. Ach ta wschodnia fantazja i nonszalancja. Byleby dojechać, a potem jakoś się wróci.


Pierwszy krok do zdobycia Korony Półmaratonów Polskich już za mną. Można powiedzieć, że mam 20% tego cennego medalu. Jeszcze tylko cztery starty.   

piątek, 17 marca 2017

Korona Półmaratonów Polskich

W najbliższą niedzielę rozpoczynam w Gdyni walkę o zdobycie Korony Półmaratonów Polskich 2017. Aby tego dokonać muszę ukończyć 5 z 10 wskazanych przez organizatora biegów. Mój wybór padł na rywalizację w Gdyni, Białymstoku, Grodzisku Wielkopolskim, Gnieźnie i Krakowie. Rzuciłem się na głęboką wodę. Do września ubiegłego roku nie miałem na swoim koncie żadnego zaliczonego półmaratonu. Ostatecznie rok 2016 ukończyłem dwoma startami na dystansie 21 km 97 m. Postawiłem przed sobą trudne wyzwanie jednak te 5 biegów jak najbardziej jest w moim zasięgu. Stawianie sobie łatwych celów nie ma sensu. Lepiej polec w trudnej walce, niż triumfować w łatwej. Jak mawiał Krzysztof Rutkowski: „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”. A ja mam wielką ochotę skosztować tego wykwintnego trunku dzierżąc na szyi medal za zdobycie Korony Półmaratonów Polski. Jeśli zdrowie mi dopisze i ten wartościowy medal trafi w moje ręce zadedykuję go mojemu koledze Przemkowi, który przedwcześnie opuścił ten świat. W tym roku mija 10. rocznica jego tragicznej śmierci.


Na okoliczność walki o „koronę” oraz żeby moim startom nadać bardziej podniosły charakter stworzyłem dość elitarny klub biegowy, którego na razie jestem jedynym członkiem. Jestem sobie kapitanem, sterem, okrętem i żaglem. Sam o wszystkim decyduję jednakże co to za frajda być szefem bez podwładnych? Szeregi klubu są zatem otwarte dla każdego, kto oprócz biegania lubi dobrze zjeść. W przyszłości planuję stworzyć stowarzyszenie zrzeszające miłośników jedzenia i aktywności fizycznej.

Mój własny klub nosi nazwę „EKO&FIT Środa Wlkp.”. Pokrótce wyjaśnię, co oznacza ta nazwa. „EKO” to skrót od słowa „ekologiczny”. Staram się być eko, czyli jeść produkty naturalne, bez sztucznych barwników i konserwantów. „FIT” to skrót od słowa „fitness”, czyli aktywność fizyczna, uprawianie sportu, aby zachować zdrową i smukłą sylwetkę. Maskotką mojego klubu jest pączek typu donut o imieniu „Donek”. Jest on dominującym elementem logo klubu. Pewnie uważacie, że coś tu nie gra, bo jak pączek może być maskotką klubu zrzeszającego osoby uprawiające sport? Ano może być. „EKO&FIT Środa Wlkp.” to klub, który powstał z myślą o takich osobach jak ja, którzy pasję do aktywności fizycznej udanie łączą z zamiłowaniem do jedzenia. Sam pączek owo umiłowanie symbolizuje. To, że biega wskazuje nam jego bycie fit ponieważ uprawia aktywność fizyczną. Pączek Donek jest też eko, co możemy wywnioskować po zielonym lukrze okrywającym jego powierzchnię. Uśmiechnięta mina Donka mówi nam, że czerpie on wielką przyjemność ze sportu. 


W tę niedzielę po raz pierwszy klub „EKO&FIT Środa Wlkp.” zadebiutuje w zawodach. Jeśli chcesz dołączyć do mojego klubu i promować ideę zdrowego trybu życia z przymrużeniem oka, to napisz do mnie na facebook'u. Aby powołać do życia stowarzyszenie zwykłe wystarczą trzy osoby. Na zebraniu podejmują one uchwałę o założeniu stowarzyszenia, zatwierdzają regulamin w oparciu o który będą działać, następnie udają się do starosty żeby uzyskać wpis do rejestru stowarzyszeń zwykłych i już można funkcjonować. Fajnie by było wystartować w jakichś zawodach w większej grupie osób z symbolem zielonego pączka na klatce piersiowej. Myślę, że czerwcowy bieg nadziei w naszym mieście byłby idealny dla tego typu przedsięwzięcia.  

Trzymajcie za mnie kciuki w niedzielę. Start o godzinie 10.00. W kolejnym wpisie zrelacjonuję Wam bieg oraz moje wrażenia z nim związane.

środa, 8 marca 2017

Wszystkiego, co najwspanialsze




Wszystkim moim wiernym fankom w Dniu Kobiet życzę, aby nie śniły o prawdziwej miłości tylko jej doświadczały. 

Żeby każdy dzień był dla Was świętem i powodem do radości. 

Z całego serca życzę, aby wszyscy traktowali Was z należytą godnością oraz byli dla Was dobrzy przez cały rok, a nie tylko w dniu Waszego święta. 

sobota, 4 marca 2017

"Kolonia karna", czyli jak gry poszerzają horyzonty

Kto twierdzi, że gry to strata czasu ten jest w błędzie. Gry potrafią inspirować, a także zachęcać do poszerzania swoich horyzontów. Zapraszam do lektury tekstu, który opowiadał będzie o tym, jak dzięki grze Resident Evil Revalations 2 zainteresowałem się twórczością Franza Kafki.


To był ponury, grudniowy dzień. Przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia roku Pańskiego 2016. Pewnie dobrze znany jest Wam stan, gdy stajecie przed półką ze swoimi grami, by po chwili intensywnego śledzenia zgromadzonych na niej tytułów stwierdzić, że nie macie w co grać. Właśnie taka sytuacja przydarzyła się rzeczonego dnia. Na półce blisko 70 gier, a żadna w tej chwili nie wydaje się interesująca i godna poświęcenia jej swojego cennego czasu. W momencie kupna wszystkie gry są ciekawe i niosą za sobą magię przygód, ale gdy już postoją na półce jakiś czas, to ich czar pryska. Dziwne to i niewytłumaczalne.

"Świat jest zły i jeszcze mu się to ułatwia"

Gdy zrezygnowany odszedłem od półki z grami i rozsiadłem się wygodnie na kanapie, w mojej głowie zaczęła rodzić się myśl kupienia takiego tytułu, który w danej chwili zapewni mi rozrywkę i wyrwie z mocnych objęć nudy. Kupno gry w sklepie internetowym nie wchodziło w rachubę ponieważ czas oczekiwania na przesyłkę był zbyt długi. Desperacko pragnąłem rozrywki tu i teraz. Pomyślałem, że żyjemy przecież w XXI wieku, który oprócz wielu negatywnych zjawisk ma też kilka pozytywnych takich, jak dystrybucja cyfrowa gier. Postanowiłem zakupić grę, która zabierze mnie na randkę pełną przygód i niezapomnianych atrakcji w ten ponury, grudniowy dzień. W tym celu odpaliłem swojego laptopa, aby już po chwili wejść na stronę PlayStation Store i tam rozejrzeć się za ciekawą grą w rozsądnej cenie. Ku mojej uciesze ujrzałem w sklepiku informację o gwiazdkowych obniżkach cen. Pomyślałem, że mam szczęście. Jest promocja, a na takich zazwyczaj znajdowałem dla siebie gry w dobrej cenie. Tym razem było podobnie. Moim oczom prawie natychmiast ukazał się Resident Evil Reavalations 2 (RER2). W zeszłym roku ukończyłem pierwszą część, która nie wywarła na mnie większego wrażenia, ale dobrze wiedziałem z lektury kilku recenzji, że jej kontynuacja jest o wiele lepsza. Dodatkowym atutem RER2 było to, że gra jest w odcinkach co oznaczało, że szybciej zacznę zwalczać swoja nudę, gdyż będzie mniej danych do pobrania na dysk konsoli. Długo nie zastanawiałem się nad zakupem. Nie pamiętam ile kosztowała mnie ta produkcja, ale wiem, że cena była w moim mniemaniu okazyjna. Od razu po zakupie zacząłem pobierać pierwszy odcinek, który jak się później okazało był darmowy dla wszystkich graczy. Pomimo szybkiego łącza gra pobierała się powoli. Wiem, że architektura sieciowa Sony nie należy do najlepszych i zawsze mam to na uwadze, ale w ten ponury, grudniowy dzień szybkość pobierania była skandaliczna.


Po upływie pewnego czasu pierwszy odcinek RER2 pt. „Kolonia karna” był już gotowy do odpalenia z dysku mojej konsoli. Od samego początku spodobał mi się mroczny klimat gry i fakt przygotowania kampanii w oparciu o mechanizm kooperacji. Dochodzimy teraz do kluczowego momentu gry, który stał się przyczynkiem do powstania tego tekstu najpierw w mojej głowie, a potem na „papierze”. Grając Claire znalazłem pierwszy przedmiot - zwyczajową znajdźkę. Była to notatka, która zawierała cytat z opowiadania Franza Kafki. Dla osób, które nie miały jeszcze okazji zagrać w RER2 dodam, że w grze za zadanie mamy odnaleźć notatki z cytatami z utworów Kafki oraz jego rysunki na ścianach. Pierwszy cytat, który znalazłem pochodził z opowiadania Franza Kafki z 1914 roku noszącego taki sam tytuł, jak pierwszy odcinek RER2, a więc „Kolonia karna”. Fragment był następującej treści: 

„– Czy on zna swój wyrok?

– Nie – odpowiedział oficer i chciał zaraz dalej ciągnąć objaśnienia, lecz podróżny mu przerwał:

– On nie zna swego własnego wyroku?

Nie – odparł znowu oficer i zatrzymał się na chwilę, jak gdyby pragnął usłyszeć od podróżnego bliższe uzasadnienie jego pytania, po czym rzekł: – Zawiadamianie go o wyroku byłoby niepotrzebne. Pozna go przecież na własnym ciele.”

Cytat wydał mi się tak interesujący, że zanotowałem go sobie w telefonie celem późniejszego odszukania opowiadania Kafki. Po ukończeniu pierwszego odcinka, którego przejście zajęło mi około 2h, poczułem satysfakcję i zadowolenie z dobrego zakupu. Biłem się z myślami czy lepiej od razu włączyć i zacząć ogrywać kolejny odcinek czy poczytać w internecie o twórczości Franza Kafki, którego poznałem będąc nastolatkiem w liceum podczas przerabiania na języku polskim „Procesu”. Ciekawość nowości i pęd wiedzy zwyciężyły. Wyłączyłem konsolę i wpisałem w oknie wyszukiwarki hasło „Kolonia karna Kafka”. Ku mojej uciesze na ekranie komputera ukazał się tekst opowiadania, którego krótki fragment bardzo mnie urzekł. Chciałem się od razu zabrać do czytania, gdyż opowiadanie nie należało do najdłuższych. Stwierdziłem jednak, że lekturę zostawię sobie na kiedy indziej, a dzisiejszy ponury, grudniowy dzień poświęcę na poznanie sylwetki Franza Kafki. To był strzał w dziesiątkę. Życiorys tego wybitnego pisarza okazał się genialną lekturą. W jego sentencjach dostrzegłem dosyć mroczny i pesymistyczny sposób pojmowania świata, który w pewnym okresie mojego życia był zbliżony do mojego postrzegania rzeczywistości. Z Kafką łączy mnie wykonywany zawód. On był, a ja jestem urzędnikiem. Ja zajmuję się podatkami. On był specjalistą od ubezpieczeń. Poniekąd łączy nas też wykształcenie. Ukończyłem administrację, a Kafka prawo. Uzyskał on nawet tytuł naukowy doktora prawa na Niemieckim Uniwersytecie w Pradze. Czechy w tamtym czasie były częścią Monarchii Austro - Węgierskiej. Biorąc pod uwagę wysoki poziom niemieckiej edukacji było to nie lada osiągnięcie.

„Miłość jest prosta jak pojazd. Problemy sprawiają dopiero kierowca, pasażerowie i droga”

W przekonaniu mojej skromnej, jednak na swój sposób uroczej i sympatycznej osoby, życie Franza Kafki wydaje się interesujące, choć niestety było dość krótkie. Pisarz zmarł na gruźlicę w wiedeńskim sanatorium zaledwie w wieku 40 lat. Był chorowity. Do 35. roku życia mieszkał z rodzicami. Biedak miał straszne dzieciństwo. Ojciec uważał go za mięczaka i próbował wychować na prawdziwego twardziela przy pomocy obelg i gróźb. Kafka jednak odziedziczył charakter po matce i był człowiekiem wrażliwym. Problemy rodzinne sprawiły, że młody Franz już na zawsze pozostał osobą wyalienowaną. Wyobcowanie Kafki objawiało się na wielu płaszczyznach życiowych. Nie potrafił zbudować trwałych więzi z kobietami. Był dwukrotnie zaręczony z jedną panią, ale do ślubu nigdy nie doszło. Cały czas bił się z myślami czy wybrać zdroworozsądkowe małżeństwo i wieść życie typowego mieszczanina czy pozostać kawalerem i w pełni poświęcić się pisarstwu. Kafka zaczynał wiele dzieł, ale nie wszystkie kończył. Oprócz opowiadań rozpoczął pracę nad trzema powieściami. Przez całe swoje życie nie ukończył ani jednej. Badacze losów jego życia zwykli określać jego charakter jako „nie z tego świata.” Sam Kafka doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie pasuje do otaczającej go rzeczywistości. Mawiał: „Myśl, by mi pomóc, jest chorobą samą w sobie i wymaga obłożnego leczenia." Bardzo spodobała mi się pewna anegdota związana z Franzem Kafką. Był wegetarianinem z krótkimi przerwami na jedzenie mięsa. Z opowieści przyjaciół wiemy, że po powrocie do wegetarianizmu będąc w Akwarium Berlińskim wypowiedział do ryb następujące słowa: „Teraz znowu będę mógł wam spojrzeć w oczy.”

"Z kłamstwa robi się istotę porządku świata"

Wieczorem moje oczy odmówiły posłuszeństwa i nie dałem już rady przeczytać „Kolonii karnej”. Całe szczęście wpadłem na genialny pomysł poszukania na YouTube audiobooka. Ku mojej uciesze bez najmniejszego problemu znalazłem słuchowisko z 1990 roku. Pomimo upływu lat słuchowisko nic a nic nie straciło ze swoich walorów. Świetna gra aktorów w połączeniu z doskonałym tekstem Kafki tworzy sztukę, która zapada w pamięci na długo.


Zachwalam w sposób ciągły opowiadanie Franza Kafki, ale nie wspomniałem jeszcze o czym ono jest. Zachęcam do przesłuchania powyższego słuchowiska, dlatego fabułę przedstawię w sposób szczątkowy. Pewien pochodzący z Europy podróżnik przybywa do położonej na Dalekim Wschodzie tytułowej kolonii karnej. Zapoznaje się z nieludzkim systemem wymierzania sprawiedliwości. Przy okazji poznaje ślepo wierzących w ten system ludzi. Opowiadanie zawiera brutalne opisy tortur. Nie polecam go osobom o słabych nerwach.

„Nie marnuj czasu na poszukiwanie przeszkody – być może nie istnieje”

W kolejnych odcinkach gry RER2 podczas rozgrywki znajdujemy następne notatki z fragmentami utworów mistrza Kafki. W drugim odcinku pt. „Kontemplacja” są cytaty ze zbioru opowiadań pod tym samym tytułem, który składa się z osiemnastu opowieści powstałych na przełomie lat 1904 – 1912. „Wyrok” to opowiadanie z 1913 roku oraz nazwa trzeciego odcinka naszej gry. Nie trudno się domyślić, że czwarty i zarazem ostatni odcinek RER2 swoją nazwę czerpie od dzieła czeskiego urzędnika ubezpieczeniowego. „Metamorfoza” (lub „Przemiana” w zależności od tłumaczenia) opowiada historię Gregora Samsy, który pewnego dnia budzi się przemieniony w wielkiego robaka. Z powodu niemożności wyjścia z domu traci pracę. Rodzina w obawie przed skandalem ukrywa go przed oczyma innych ludzi. Przemiana Gregora zmienia diametralnie życie jego rodziny. Aby przeżyć muszą zacząć pracować, gdyż do tej pory Gregor ich utrzymywał ze swojej pensji. Na YouTube możemy znaleźć wspaniałe słuchowisko Teatru Polskiego Radia. Dzięki niemu zapoznałem się z utworem „Przemiana”. Nie oczarował mnie tak, jak „Kolonia karna”, ale jest on wart polecenia.


Jak dobitnie widać na moim przykładzie gry to nie tylko bezsensowna rozrywka, która niszczy graczom oczy i przyczynia się do rozwoju chorób układu krążenia. Jest to medium, które niesie za sobą wiele pozytywnych wartości. To od twórców gier zależy czy przy okazji serwowania nam głównego dania jakim jest rozrywka podadzą nam również przystawkę, która wzbudzi nasz apetyt na poszerzanie horyzontów i otwieranie się na nowości. Twórczość Franza Kafki zaintrygowała mnie do tego stopnia, że zamierzam w najbliższym czasie przeczytać kilka jego opowiadań i poznać historię tego wybitnego, lecz zagubionego i niepogodzonego ze światem autora. Moja polonistka byłaby ze mnie dumna. Pani Beato... pozdrawiam :-)