sobota, 25 listopada 2017

Biedroneczki są w giereczki


"Biedronko, Biedronko, cóżeś ty za pani,
Że do ciebie idą, że do ciebie idą,
Chłopcy gry kupować"


Słowa tej starej patriotycznej pieśni nucił sobie Tomasz w momencie, gdy w towarzystwie Roberta wychodził z Biedronki z udanych zakupów. Kupił cztery gry w okazyjnych cenach. Na jego twarzy malował się uśmiech radości zwany potocznie rogalem na ryju. W tym momencie był tak szczęśliwy, jak typowy Janusz, gdy dowie się, że jego sąsiadowi poszła uszczelka pod głowicą w nowiuśkim 10 - letnim Passacie. Radość była tak wielka, że nie zauważył wysokiego krawężnika, z impetem uderzył twarzą o chodnik i jak mówi klasyk internetowy: "Ten głupi ryj sobie rozwalił."

Tomasz stracił na kilka chwil przytomność. Gdyby nie silne ciosy w twarz, które zadał mu jego kompan, pewnie szybko nie doszedłby do siebie.


- Co się stało?! Gdzie ja jestem?! -  nerwowo wykrzykiwał Tomasz.
- Wyjebałeś się na ryj! Nawet zabawnie było patrzeć, jak leżałeś w kałuży na chodniku, a jakiś bezpański pies sikał na ciebie. Taki materiał na YouTube nie mógł zostać zaprzepaszczony. Odgoniłem go dopiero wtedy, gdy zabierał się do zrobienia kupy w twoim najbliższym otoczeniu. Rozumiesz stary. Nie mój fetysz. Zacząłem się jednak bać, gdy po paru minutach nieświadomości nie dawałeś żadnych oznak życia. Nie żebym cię jakoś bardzo lubił. Martwiłem się o kasę, którą ci na te durnowate gry pożyczyłem - donośnym głosem powiedział Robert.
- Gry? Jakie gry? Kim Ty jesteś ?
- Twoim kumplem lub najgorszym koszmarem. Wszystko w zależności od tego, jak szybko odzyskasz przytomność i oddasz mi kasę za gry. Słuchaj! Zrobimy tak. Widziałem to kiedyś na filmie. Hollywood nie kłamie. Oni są jak TVN i Wyborcza. Cała prawdą całą dobę, czy jakoś tak. Opowiem ci ostatnie godziny twojego życia. To na pewno pomoże ci ułożyć myśli pod tą chorą kopułą, którą lekarze tylko przez grzeczność i dobre maniery nazywają głową. Gotowy?

Tomasz kiwnął głową. Był w takim szoku, że nawet zapach psich szczyn, który wydobywał się z jego kurtki nie był w stanie mu w niczym przeszkodzić. Choć nie wyglądał jak żul lub chlor, jak mawiają na Kujawach, pachniał nim. Psie siuśki to nie perfumy. Stan materii niby ten sam, ale szambo i perfumeria to jednak dwie różne sprawy. Usiadł na pobliskiej ławce, a Robert stanął na przeciwko niego. Nie zaryzykował siedzenia na jednej ławce z obsikanym przez jakiegoś kundla kumplem. W sumie mu się nie dziwię. Na jego miejscu postąpiłbym tak samo.


Robert zaczął z wielką powagą swoją opowieść, dzięki której Tomasz miał odzyskać utraconą pamięć, a on odzyskać swoje ciężko zarobione na okradaniu kościelnych szkatułek pieniądze:
- Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać (Robert był fanem serialu "Allo, allo"). Ale od czego by tu zacząć?
-  Najlepiej od początku - wtrącił się nieśmiało Tomasz.
- Gdybym miał zacząć od początku, to musiałbym opisać, jak twoja stara dała dupy na święcie ziemniaka i cebuli w Henrykowie pewnemu mało urokliwemu i mądremu wypasaczowi  kóz. Przez troskę o psychikę małoletnich czytelników nie zamierzam poruszać tego wątku. Rozmawiałeś kiedyś w ogóle z jakimś psychologiem o twojej chorej fascynacji do kóz? Może ty podświadomie chcesz odnaleźć ojca, który ulotnił się po tym, jak zostawił nasienie w twojej matce? To miałoby sens.
- Weź przestań! Chcę odzyskać pamięć. A te zaczepki w niczym nie pomagają. Wiem, że moją matka nie była cnotliwą kobietą. Nie musisz mi o tym ciągle przypominać - z wyraźnym smutkiem wypowiedział te słowa Tomasz.
- Cnotliwą kobietą to ona nie była z pewnością. W bardzo delikatny sposób powiedziałeś, że była zdzirą. Pamiętam, jak ojciec zwykł opowiadać podczas imienin, że maksymą twojej starej było powiedzenie "pizda nie mydło, nie wymydli się". Ale koniec już o twojej szanownej mamusi. Piękna nie była, ale tego można się domyślić po twoim wyglądzie. Wracam do opowieści o twoich ostatnich dniach. Może to przywróci ci pamięć, a ja odzyskam kasę.

Robert kontynuował swoją próbę przywrócenia koledze pamięci. Cały czas jednak stał na przeciw ławki. Mocz psa jakby mniej już drażnił jego nozdrza, ale mimo tego nie zdecydował się spocząć obok Tomasza.

- Wczoraj była sobota. Chlałeś browary z jakimś typem i bawiłeś się z jego kotem. Najebany w trymigi wróciłeś do chaty ok. 4.00 nad ranem. Ustawiłeś budzik na 6.00, żeby nie zaspać na niedzielny bieg. Zastanawiam się jakim trzeba być zjebem, aby nachlać się w trupa wiedząc, że jutro ma się trudny bieg po lesie. Pomyślałeś jednak o tyle, że zapisałeś się na dystans 14 km, a nie na półmaraton. Czasami jednak złącza w mózgownicy ci stykają. Na bieg pojechałeś z kumplem. Dzięki Bogu, że on był trzeźwy, bo inaczej pewnie biegłbyś w krótkich gaciach po tym lesie albo bez butów. Znasz przecież siebie. Na kacu robisz różne głupie rzeczy. Tak jak wtedy, gdy na urodzinach matki swojej dziewczyny zamiast sto lat po pewnym toaście zacząłeś śpiewać, że "nic nie może wiecznie trwać." W sumie nawet dobrze się stało. Olka cię rzuciła i zakończyła swoja niedolę. Była piękna i mądra. Nie pasowaliście do siebie. Zupełne przeciwieństwa.
- Ja jestem przystojny! - oburzył się Tomasz.
- Wiem, że babcia nazywa cię przystojnym kawalerem i twierdzi, że panny się do ciebie w kolejce ustawiają, ale, Tomasz, pora przestać się oszukiwać. Jesteś szpetny i kropka. Nie wiem, gdzie byłeś jak Pan Bóg rozum rozdawał. Znając ciebie pewnie stałeś w kolejce po piwo.

Na dworze było zimno i już kompletnie ciemno. Zaczynał padać deszcz. Robert skończył dygresje na temat wyglądu i rozumu Tomasza. Skupił się na dalszej części historii.
- Nie wiem, jakim cudem, ale przeżyłeś ten bieg. Było podobno nerwowo, gdy wpadłeś do stawu. Wiem, że na kacu suszy, ale  żeby pić wodę z brudnego stawu? Dobrze, że jakiś biegający samarytanin zlitował się nad tobą i rzucił ci gałąź. Ja bym palcem nie kiwnął dla takiej mendy jak ty. Wiał silny wiatr, który wysuszył twoje mokre ciuchy. Głupi ma jednak szczęście. Wszystko byłoby pięknie gdybyś Sylwestrowi nie zarzygał auta!
- Bo zupa była za słona. Za dużo soli dali do posiłku regeneracyjnego - rozpaczliwie bronił się Tomasz.
- Raczej chmielu było za dużo. Zupa była ok. To z tobą jest problem. Nikt ci nie kazał po biegu jeść pięciu porcji zupy!
- Jak dawali, to brałem - cichym głosem odpowiedział Tomasz.
- Twój stary podobnie mówił o twojej szpetnej rodzicielce: "Jak dała, to brałem." I co z tego wyszło? To, że coś jest za darmo wcale nie znaczy, że trzeba to brać. Twoja matka jest tutaj dobrym przykładem.

Ludzie wychodzący ze sklepu rzucali w kierunku Tomasza spojrzenia obrzydzenia. Był to ciekawy eksperyment socjologiczny. Człowiek zmęczony po biegu w kurtce całej brudnej od błota tak, jak człowiek cuchnący psimi szczynami nie wzbudza zaufania. Wynik tego eksperymentu nie zadziwił mnie zbytnio. Robert wziął łyka wody i dalej snuł swoją opowieść.


- Pod tym, jak dostałeś w papę od Sylwestra za to, że zarzygałeś mu świeżo wyczyszczoną tapicerkę, wysadził cię przed domem i kulturalnie kazał ci spierdalać. Wiem, że jadłeś na obiad ryż z sosem słodko - kwaśnym, a na deser kruszon. Trzeba przyznać, że twoja stara urodą nie grzeszy, ale kucharka z niej jak ta lala. Szkoda, że męża na swoje wypieki nie szukała tylko na tłusty tyłek. Może by lepiej trafiła i ty byłbyś mniej szkaradny i miał choć tyle ogłady, co szop pracz jedzący winogrono przy stole. Ale wracając do twoich ostatnich chwil przed utratą pamięci muszę dodać, że przyszedłem po ciebie ok. 17.00. Byłeś już trzeźwy, ale blady jak trup. Śmierdziałeś jak narząd rozrodczy wietnamskiej damy lekkich obyczajów. Nigdy nie byłeś typem czyściocha, ale raz w tygodniu wypada się wykapać, a po biegu wypada tym bardziej. Razem z twoją matuchną zmusiliśmy cię do mycia, bo nie chciałem iść na miasto z takim brudasem. Kiedy szorowałeś szkaradne cielsko pod prysznicem pełnym pleśni i grzybów ja skosztowałem kruszona twojej matki. Picza ma faktycznie talent do pieczenia!  
- Maminka dobre ciasta piecze - z dumą powiedział Tomasz. - Wie co synuś lubi.
- To teraz już wiem, skąd masz taki tłusty tyłek - odparł Robert. - Pora jednak wracać do naszej opowieści. Już prawie jej koniec. Ja nażarty, ty w miarę czysty, poszliśmy do Biedry. Mamrotałeś coś o grach na PS4, że trzeba iść w niedzielny wieczór i jak nam się poszczęści, to kierownik sklepu wystawi gry do sprzedaży jeden dzień wcześniej. Uda nam się wtedy nabyć wszystkie wymarzone gry. Żaden szczyl nie zajumi ich nam sprzed ryja. Do momentu wyjścia z grami ze sklepu wszystko szło w jak najlepszym porządku. Gry faktycznie zostały wystawione do sprzedaży wcześniej. Były wszystkie tytuły, które nas interesowały. Ja zabrałem swoje, ty swoje. Za wszystkie zapłaciłem przy kasie gotówką okazując jednocześnie kartę "Moja Biedronka" (zbieram punkty na świeżaki). Spakowałem gry do plecaka i wyszliśmy ze sklepu. W tym momencie wyjebałeś się o krawężnik i resztę już znasz. Coś ci się rozjaśniło w tej durnej łepetynie?
- Stary, a po co mi w ogóle gry na PS4 jak ja nie mam jeszcze tej konsoli w domu? Dopiero na święta mamuśka ma mi kupić, jak wpadnie ekstra gotówka ze spotkań opłatkowych - zdziwionym tonem zadał pytanie Tomasz.
- Nie wiem, po co ci te gry? Jesteś zjebem! Nigdy nie wiem, o co ci chodzi i tak na prawdę mało mnie to interesuje! Chcę tylko odzyskać swoją kasę! Jak nie dostanę jej od ciebie, to uwierz, Bóg mi świadkiem, ściągnę tę gotówkę od twojej starej. Chuj mnie obchodzi skąd ją weźmie. Może piec pieprzone kremówki papieskie na odpust w Prokocimu Koźlu na jebanym Podkarpaciu. Chcę po prostu swoją kasę!  

Tekst powstał spontanicznie, a inspiracją do jego powstania były zakupione przeze mnie wraz z kolegą gry. Kronikarska dokładność wymaga podania jakie to tytuły. Zdjęcie powie Wam wszystko w tym temacie.


czwartek, 16 listopada 2017

Poznańskie zakupy

Był zimny, listopadowy czwartek godzina 13.30, gdy Tomasz postanowił opuścić zakład pracy - miejsce swojej niedoli urzędniczej. Każdy myśli, że Urząd Miejski to takie fajne miejsce, gdzie nic się nie robi tylko pierdzi w stołek. Prawda jest jednak zupełnie inna. To ciężka praca, która wywiera wpływ na nasze ciało i dusze. Nie każdy potrafi siedzieć bezczynnie w fotelu przez 7 godzin, by  w ósmej godzinie pracy zebrać się w sobie i wystawić samotnej, schorowanej trądem i szkorbutem wdowie wezwanie do zapłaty zaległego podatku od egzystencji. Tomasz - piękny i przystojny urzędasek, bożyszcze średzkich otyłych emerytek miał dobrze wytrenowane ciało, a lata spędzone przed konsolą wywarły taki wpływ na jego psychikę, że ogólnie wszystko i wszystkich miał w dupie.
Urzędnik idealny. Facet do tańca i opodatkowania różańca. Był pupilkiem burmistrza Alojza, który zwykł nazywać go "przyszłością urzędu", "nadzieją gminy na lepsze jutro" oraz "zabawnym sierściuszkiem ze słodkim tyłeczkiem i zwinnym języczkiem". Nie będziemy jednak na forum publicznym rozstrzygać relacji jakie łączyły inspektora Tomasza i burmistrza Alojza. To nie nasza sprawa, choć nie jeden dziennikarzyna miałby tu pole do popisu. Nie było tajemnicą, że uroczy, zniewalająco piękny i cudownie umięśniony urzędnik oraz jego szef mieli się ku sobie. Miało to odzwierciedlenie w apanażach Tomasza, które nie były adekwatne do jego zakresu czynności. Tomasz był tak przystojnym mężczyzną, że na jego widok nawet siostry zakonne miały kisiel w majtkach. On jednak nie wiedzieć czemu spiknął się z Alojzem. Pewnie dla kasy, może dla funu, ale kto go tam wie. Może to była miłość od pierwszego włożenia. Tego nie wiem. Moja babcia, zanim jeszcze oddaliśmy ją do domu starców, mawiała: "Jeden facet lubi ogórki, inny kakaowe dziurki, a jeszcze inny krem z rurki." Mądra kobieta była z babci Pelagii. Czasami żałuję faktu oddania jej do placówki opiekuńczej i nie płacenia za nią rachunków. Ciekawe, co się z nią stało? Babciu, jeśli to czytasz odezwij się proszę! W tym momencie, jak nigdy przedtem w życiu, brakuje mi twojej esbeckiej emerytury.   

Wracając do naszego wybitnie mądrego i szlachetnego urzędnika. Wypisał się on w kajeciku wyjść prywatnych. Oświadczył, że ma nadgodziny, co było gówno prawdą, ale szefowa łyknęła tę historyjkę, jak Karyny łykają na imprezie spermę Sebiksów, czyli ochoczo. Pani kierownik Gertruda była mocno nagrzana na młode ciało Tomasza, a on często to wykorzystywał, aby poprawić sobie warunki pracy. Premie kwartalne, gratyfikacje w formie perfum i bielizny były na porządku dziennym. Tomaszowi się to podobało. Dodatkowe źródło dochodu zawsze się przyda. Zwłaszcza kiedy się ma takie drogie hobby, jak gry video. Były one pasją Tomasza od momentu, gdy jego ciotka podarowała mu konsolę Atari, którą zwykł nazywać "czarną grą". To właśnie w celu zakupu kilku gier wypisał się z pracy i popędził na pociąg relacji Środa Wielkopolska - Poznań. Właściwie głównym celem wypadu na Poznań nie były gry, a odbiór pakietu startowego na zbliżający się bieg z okazji 99. rocznicy odzyskania przez ojczyznę Januszów i Grażyn niepodległości od wrednych zaborców.

Znacie rozwinięcie skrótu PKP? "Pięknie, Kurwa, Pięknie". Tak też przebiegała podróż Tomasza do stolicy Wielkopolski. "Pięknie", bo znalazł miejsce siedzące. "Kurwa", bo mimo ciepła na dworze grzejnik naparzał żarem jakby była syberyjska zima. "Pięknie", bo pociąg, o dziwo, dojechał zgodnie z rozkładem. Zanim udał się na Targi Poznańskie, gdzie mieściło się biuro zawodów II Poznańskiego Biegu Niepodległości, Tomasz postanowił oddać mocz w swojej ulubionej toalecie usytuowanej na remontowanym Dworcu Zachodnim. Zapytacie pewnie, czym ta toaleta urzekła naszego ślicznego bohatera tej niezwykłej i pełnej emocji opowieści? Urzekła go ceną. Koszt 1,50 zł, a nie 2,50 zł, jak na Dworcu Głównym. Cała złotówka w kieszeni, a że Tomasz dużo podróżuje i jeszcze więcej sika, to na takich mykach oszczędza sporo kasiory. Przy okazji dba o kondycję fizyczną, gdyż zaoszczędzenie całej złotówki wymaga zawsze od Tomasza całkiem sporego wysiłku fizycznego w postaci pokonania 200 metrów dzielących obie konkurencyjne toalety.

Na szczęście Tomasza Targi Poznańskie mieszczą się w sąsiedztwie dworca kolejowego. Nie musiał więc daleko dreptać. Szczęście jednak nie sprzyjało naszemu ślicznemu urzędaskowi. Gdy zawitał pod biuro zawodów dowiedział się z małej kartki umieszczonej na drzwiach frontowych, że: "Biuro zawodów czynne od godziny 16.00". Zegarek Tomasza wskazywał godzinę 14 minut 37. Owa mała kartka została przyczepiona w podobny sposób, w jaki Marcin Luter wywiesił swoje postulaty na drzwiach katedry. Jednakże poznański sposób był bardziej wyrafinowany: zamiast gwoździ użyto pinesek. Ale i tak informacja, którą zawierała przedmiotowa kartka, wkurwiła Tomasza tak samo, jak postulaty Marcina Lutra wkurwiły ówczesnego papieża. Tomasz wiedział, że bez sensu będzie stać bezczynnie pod drzwiami biura. Trzeba gdzieś iść. Najlepiej tam, gdzie jest dużo pokemonów. Tomasz był rozsądnym graczem Pokemon GO. Dobrze wiedział, że kolejny level sam się nie wbije. Brakowało mu sporo expa do 36 poziomu. Aby zmienić ten niekorzystny dla niego stan rzeczy udał się do pobliskiego Parku Wilsona, by w pięknych okolicznościach przyrody oddać się polowaniu na dzikie, wirtualne, japońskie stwory. Park miał też ten atut, że mieścił się w nim spory zbiornik wodny, w którym Tomasz mógłby, w przypływie emocji, zakończyć swój marny żywot urzędniczy. Za każdym razem kiedy miewał myśli samobójcze przypominał sobie wspólne zabawy z burmistrzem Alojzem. Wtedy momentalnie wracała mu chęć do życia. Taki był z niego gagatek, co lubił wkładać ręce do męskich gatek.


Po udanych łowach w dobrym humorze cudowny Tomasz udał się z powrotem do biura zawodów, które było już otwarte. Na początku lekko się wkurzył, gdyż ilość biegaczy, która chciała odebrać swoje numery startowe właśnie wtedy, kiedy on miał na to ochotę, była olbrzymia. Nie taki jednak diabeł straszny, jak go malują. Kolejki były długie, jak przyrodzenie Tomasza, z którego był zawsze i wszędzie dumny, jednak obsługa, mimo młodego wieku, dawała radę szybko obsłużyć zgraję spragnionych wysiłku facetów i kobiet. Po 15 minutach Tomasz już z odebranym pakietem, w skład którego wchodziła gustowna czerwona czapeczka i numer startowy, udał się na ulicę Półwiejską, gdzie mieści się sklep "Cex", gdzie można nabyć używaną elektronikę oraz multimedia. Ceny często i gęsto są znacznie zawyżone jednak nie raz Tomasz przekonał się na swojej pięknej i aksamitnej skórze, że czasami idzie trafić w tej sieciówce, mającej swoje sklepy w całej Europie, niezłe rarytasy lub przeciętne gry, ale w bardzo korzystnych cenach. Tomasz wiedział, że urzędnicza praca nie pozwoli mu na szaleństwo zakupów. Na jego karcie MasterCard z logiem banku Zygmunta Solorza - Żaka widniało saldo 221 zł 13 gr. Skromna kwota, ale wystarczy na kilka gier na poczciwą PS3. Do wypłaty zostały jeszcze dwa tygodnie, ale od czego jest mama? Nakarmi, napoi i odzieje. Ważne, że będą nowe gry!

Tomasz buszował wśród półek przeładowanych grami. Czuł się jak w raju. W pięknym świecie wirtualnej rozrywki czas zdawał się dla niego nie istnieć. Był tylko on i gry, które musi przejrzeć, aby znaleźć kąski warte uwagi. Wiedział, że gdy już je znajdzie zapewnią mu one sporo rozrywki. Szara, codzienna rzeczywistość nabierze kolorów PlayStation. Bohaterowie gier zapoznają go ze swoimi losami. Stanie się częścią innych światów. Będzie miał na nie wpływ. Przeżyje wiele wspaniałych przygód, które dadzą mu tak olbrzymią dawkę emocji, która obudziłaby nawet martwego od milionów lat prehistorycznego mamuta. Nowe przygody dadzą mu siłę do przetrwania w tym dzisiejszym chorym świecie, gdzie ludzie zupełnie postradali już zmysły. Gdzie człowiek nie liczy się z drugim człowiekiem, a empatia to tylko słowo w słowniku, którego definicje zna tylko kilka osób, a w praktyce nie ma z nią do czynienia nikt. Dlatego Tomasz tak lubił gry i filmy. Pozwalały one oderwać się średzkiemu urzędasowi od żywota dnia codziennego. Tomasz lubił marzyć i robił to ciągle w każdej wolnej chwili. Gry poprawiały mu humor, dawały energię do działania i próby zmiany współczesnego świata, na który najchętniej by zwymiotował i nasrał zarazem. Wiedział, że świat tworzą ludzie. Zmianę świata trzeba zacząć od zmiany ludzi. Starał się być dobry i miły, ponieważ dobro powraca. Gdy inni to zrozumieją świat czeka przemiana. 

Po prawie godzinie przeglądania gier w łapach Tomasza wylądowały takie oto leciwe produkcje na PlayStation 3, którego był szczęśliwym posiadaczem już 4 rok.



Nasz słodki bohater nabył w drodze kupna 6 tytułów, na które wydał całe 130,00 zł. Koleszka umie robić dobre interesy. Niestety z braku czasu ograł zaledwie jeden tytułów. Ma jednak zamiar nadrobić zaległości, a za swoje lenistwo bije się w piersi i prosi o wybaczenie. W pierwszej wolnej chwili, gdy już zakończy sezon biegowy, ogra wszystkie zaległości. Wychodzi on z założenia podobnego do założeń wielu kobiet, które twierdzą, że nie można mieć za dużo ubrań w szafie. Tomasz twierdzi, że gier nigdy za wiele, tylko czasu brakuje.

PS. Tekst powstał w nurcie humorystycznym. Większość zdarzeń tutaj opisanych to fikcja, na czele z wątkiem homoseksualnym. Pragnę wyraźnie podkreślić, że nie łączy mnie żadna intymna relacja z żadnym z moich przełożonych. Zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej. Pisząc ten tekst towarzyszyło mi nieustanie hasło mojego autorstwa, które mobilizowało mnie do pisania tej delikatnie durnowatej historii: "Po co być normalnym, skoro można być sobą."

poniedziałek, 13 listopada 2017

Rybka musi pływać

Rybka musi pływać. Niech Was ten tytuł nie zmyli.  Nie będzie to kolejny tekst o sporcie narodowym Polaków i o głównej rozrywce patologicznej części naszego społeczeństwa. W tytule piję do… będąc Polakiem jednak nie da się nie nawiązać do picia. Zacznę zatem jeszcze raz. Tytuł nawiązuje do mojego znaku zodiaku. Urodziłem się na końcu lutego, a więc jestem zodiakalną rybą. Los bywa przewrotny i potrafi być zabawny. Rybka nie potrafi pływać. Ostatni raz samodzielnie dryfowałem w brzuchu mojej matki. Sytuacja nie posiadania umiejętności pływania przypomina mi moją sytuację zawodową. Pomimo braku prawa jazdy zajmuję się podatkiem od środków transportowych. Pan Bóg ma jednak poczucie humoru.


Wracając do pływania. Po 31 latach unikania wody i stąpania wyłącznie po suchym lądzie postanowiłem zostać wilkiem morskim. Nie wiem, czy wpływ na to miały wyczyny Jack’a Sparrow z ostatniej części „Piratów z Karaibów”, czy chęć walki ze swoimi słabościami i stawania się coraz lepszym człowiekiem. Mówiąc szczerze od jakiegoś już czasu irytowało mnie to, że nie potrafię pływać. Przez większą część swojego życia unikałem wyzwań i rozwiązywania problemów. Wolałem udawać, że wszystko jest ok. Ale tak nie było. Nigdy nie było wszystko ok. Jednak od pewnego czasu jestem innym człowiekiem. Staram się nie zamiatać problemów pod dywan tylko dzielnie stawiać im czoła. 

Fakt, że nie potrafię pływać doskwierał mi coraz bardziej. Zacząłem zazdrościć osobom, które świetnie się bawią w parkach wodnej rozrywki. Czułem, że omija mnie jakaś część życia. Czułem, że wegetuję, a nie żyję! Długo zbierałem się w sobie zanim zapisałem się na pierwszą lekcję pływania. Zawsze udawało mi się znaleźć jakąś wymówkę żeby nie rozpocząć kursu: a to nie mam czasu, bo biegam, a to basen za daleko lub po prostu zacznę od nowego roku. To były moje najczęstsze wymówki. Sytuacja zmieniła się diametralnie pewnego wrześniowego dnia.

Byłem wtedy w pracy. Akurat zmierzałem szybkim krokiem korytarzem w kierunku toalety, gdyż mózg informował mnie, że pęcherz przeholował z gromadzeniem w sobie płynów i należy go niezwłocznie opróżnić. Też tak macie, że w takich momentach ktoś lub coś akurat od Was chce? Człowiek zwyczajnie chce się kulturalnie odlać, ale nie może. W moim przypadku telefon przerwał mi wyprawę do pisuaru. Dzwonił kolega Tomasz. Specjalista wszelakich badań medycznych z wykorzystaniem promieniowania. Nie uwierzycie, ale chciał iść na basen! Pomyślałem sobie, że to znak od niebios żeby rybka nauczyła się pływać. Bez wahania się zgodziłem. Pozostało jeszcze tylko ustalić termin z jakimś ratownikiem, który zechce wziąć pod swoje skrzydła takiego niepływającego wieloryba jak ja. Moja podświadomość od razu podsunęła mi na myśl mojego ostatniego dietetyka i zarazem ratownika, kolegę z czasów LO - Michała. Nie zawiódł i podjął trud nauczenia mnie brykania w wodzie. Pierwsza lekcja miała się odbyć już za kilka dni - w najbliższy poniedziałek. Osoby zmartwione stanem mojego pęcherza informuję, że udało mi się dotrzeć do toalety w suchych portkach.


Przed pierwszą lekcją, o dziwo, nie czułem strachu tylko podekscytowanie jak przed długą podróżą. Kolega Tomasz przyjechał po mnie punktualnie i jego niemieckim kombi udaliśmy się na średzki basen. Plan był taki, że on sobie popływa spokojnie na jakimś wolnym torze, a ja z nauczycielem Michałem będę stawiał pierwsze kroki w wodzie. Uwielbiam kiedy wszystko idzie zgodnie z planem.

Wody od zawsze unikałem jak ognia. Przerażała mnie. Bałem się, że się utopię. Będąc nad morzem lub jeziorem co najwyżej zamoczyłem kostki lub kolana. Strach wzbudzała we mnie myśl, że stracę kontakt z gruntem. Nawet grając w gry na konsoli nie przepadałem za takimi, gdzie występowały etapy, które wymagały od nas pływania. Nie wiem, czy to jakiś lęk pierwotny człowieka, czy został mi on wpojony przez nadopiekuńczą matkę, która zawsze ostrzegała mnie żebym nie wchodził do wody, bo utonę. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zmarnowałem wiele lat. Nie mogłem już sobie pozwolić na kolejne marnotrawstwo czasu. Postanowiłem, że będę raz w tygodniu uczęszczał na lekcje pływania aż do momentu, gdy rybka w końcu zacznie pływać!

Gdy pierwszy raz wszedłem do basenu serce zaczęło szybciej bić. Poziom stresu podniósł się błyskawicznie, mimo tego, że był to płytki tor przeznaczony do nauki pływania. Woda zrobiła na mnie wrażenie. Człowiek wchodząc do basenu dostrzega, jak nie przystosowany jest do pływania. Jednak kiedy patrzy się na osoby pływające w stopniu dobrym dopiero widzi się jaki potencjał drzemie w ludzkiej naturze. Mimo tego, że jest on istotą lądową, to dzięki swojemu uporowi i zaparciu jest w stanie okiełznać nieprzyjazne mu środowisko. Położenie się na plecach i swobodne dryfowanie wymagało ode mnie solidnej dawki odwagi. Po chwili oporów zaufałem swojemu nauczycielowi i położyłem się na tafli wody. Było to dziwne uczucie. Zarazem stresujące i relaksujące. Stresowałem się, że się utopię, ale sam fakt przebywania w wodzie mnie uspokajał. Czułem się jak niemowlak przebywający w brzuchu matki. To uczucie sprawiło, że jeszcze bardziej zapragnąłem posiąść umiejętność pływania.


Dalej nie było już kolorowo i miło. Po tym kiedy nauczyłem się bezpiecznie stawać w basenie na nogach z pleców i brzucha, co nie przyszło mi łatwo, gdyż stres napina mięśnie, a to nie ułatwia żadnej aktywności fizycznej, nawet tej łóżkowej, przyszła pora na pierwsze zachłyśnięcie się wodą, pierwsze topienie się w basenie. Zaliczyłem swoją pierwszą akcję ratunkową. Szkoda, że byłem w roli topielca jednak to zawsze akcja ratunkowa, a fakt, że czytacie teraz o tym w tekście mojego autorstwa świadczy, że akcja zakończyła się powodzeniem. Rybka nie utopiła się. Nadal żyje i pisać będzie.

Pragnę jeszcze na chwilę powrócić do mojej pierwszej nieudanej próby utopienia się. Jakoś tak wyszło, że tak zwany "makaron", który ułatwia naukę pływania, wypadł mi z rąk. Okręciłem się nagle na bok i poszedłem na dno. Spanikowałem. Głowa poszła pod wodę. Odruchowo chciałem złapać oddech, ale że byłem pod wodą, to napiłem się jej. Chlor mi nie smakuje. Teraz to wiem na pewno. Byłem pod wodą dosłownie 2 sekundy, ale dla mnie to była cała wieczność. Nigdy w życiu nie czułem się tak bezradny. Desperacko chciałem złapać oddech i wydostać się na powierzchnię. To była krótka chwila, której nie zapomnę do końca swoich dni. Nigdy nie miałem w sobie takiej woli życia, jak w momencie kiedy się topiłem. Całe życie nie przeszło mi przed oczami, ale myślałem o tym, ile jeszcze życia przede mną. Ile jeszcze mogę osiągnąć. Nie mogę zginąć w tak głupi sposób. Kurwa! Mam jeszcze maraton do przebiegnięcia i triathlon do zaliczenia. Tyle podróży do odbycia. Tak wiele żarcia, którego jeszcze nie próbowałem. PS4 mam kupić na święta! Moment, w którym Michał mnie wyciągnął i powiedział: "Wracaj" zapamiętam na długo. To było jak dostanie drugiego życia. Dla mojego nauczyciela była to sytuacja rutynowa, ale dla mnie traumatyczne przeżycie, które nie zniechęciło mnie jednak do pływania. Ba! Zmotywowało mnie bardziej do nauki.


Wiecie jednak, co jest najgorsze w nauce pływania? Nie to, że można się utopić. Nie to, że można zginąć. Najgorsze jest to, że  desperacko próbujesz utrzymać się na powierzchni wody. Ledwo ci to wychodzi, ale jesteś z siebie dumny, aż tu nagle jakiś mały szczyl lat maksymalnie 9 przepływa obok ciebie z prędkością torpedy wystrzelonej przez radziecki atomowy okręt podwodny robiąc przy tym falę większą niż tsunami u brzegów Japonii. Wskutek całego tego zajścia tracisz koncentrację, nabierasz wody w usta. Desperacka próba utrzymania się na wodzie zamienia się w jeszcze bardziej desperacką próbę uniknięcia pójścia na dno. Mały gówniarz, jakby nigdy nic, odpływa sobie spokojnie dalej. Masz ochotę go zwymyślać od najgorszych, ale tłumisz w sobie nerwy. Wiesz, że kiedyś go dorwiesz na mieście i w bardziej dla ciebie komfortowym środowisku pokażesz mu kto tu rządzi. "Nu pagadi... mały szczylu"!

Na kolejnych lekcjach nauczyłem się robić wydechy pod wodą. Próbuję pływać z "makaronem". Ciężko mi to idzie, bo mam wadę postawy. Na powierzchni lądowej jakoś daje sobie radę, ale woda jest bezlitosna i piętnuje wszystkie nasze wady sylwetki. Mam problem z nabieraniem oddechu podczas wynurzeń. To wszystko przez stres, ale jest on z lekcji na lekcję coraz mniejszy. Nie poddaję się. Przebieram w wodzie girkami i jakoś posuwam się do przodu z treningu na trening. Progres jest mały, ale nie liczę na cuda. Nie pływałem przez 30 lat swojego życia, więc przez miesiąc się nie nauczę. Jestem dobrej myśli. Wierzę, że do lata nauczę się sunąć w wodzie. W końcu będę mógł bez większego stresu oglądać "Titanica" i śmiać się z Leo Dicaprio jaki z niego kiepski pływak. Będę mógł mu bez skrępowania powiedzieć: "Leonardo! Co Ty kurwa wiesz o pływaniu?! Ty jakaś kijanka jesteś. Nie to co ja... tygrys morski."