wtorek, 22 stycznia 2019

Tomaszowa Kronika Biegowa #31

"Fajny ten bieg. Taki nie za długi"- powiedziałby zapewne typowy Janusz o IV Biegu Powstania Wielkopolskiego w Poznaniu. A co powie o nim Wasz ulubiony bloger? Informację o tym znajdziecie poniżej.


Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Nie zawsze może być tak kolorowo, że człowiek zapisze się na bieg i będzie mógł pobiec. Czasami zdarza się tak, że bieg się nie odbywa. I tak właśnie było w przypadku IV Biegu Powstania Wielkopolskiego. Policja nie wydała zgody na bieg, gdyż trasa była źle zabezpieczona przez organizatora. Nie znaczy to jednak, że na tej nowinie zakończę swoją relację z tego biegu. Zawsze marzyłem, aby napisać o biegu, którego nie było. Teraz mam w końcu taką okazję.


Brałem udział w poprzedniej edycji i była ona na dobrym poziomie, dlatego postanowiłem pobiec po raz kolejny i tym samym zaliczyć kolejny bieg Powstania Wielkopolskiego w setną rocznicę jego wybuchu. Największym mankamentem tych zawodów jest zapis w regulaminie organizatora, który zezwala na odbiór pakietów startowych jedynie dwa dni przed świętami, a nie w dzień zawodów. Nie tyczy się to jedynie mieszkańców Poznania, ale wszystkich biegaczy. Jest to sporym nieporozumieniem. Nie zachęca to do udziału w zawodach biegaczy z innych regionów kraju. Przy liczbie 1918 zawodników biuro zawodów spokojnie wydałoby wszystkie pakiety startowe w dniu zawodów. Sam musiałem jechać po swój pakiet w sobotę przed świętami. Nie chciało mi się jechać, ale chcąc zaliczyć kolejne zawody, byłem do tego zmuszony. Dla kogo organizuje się bieg? Dla biegaczy! A nie dla wygody organizatora! Bieg ma promować wiedzę o Powstaniu Wielkopolskim, dlatego powinien być nastawiony głównie na biegaczy spoza Wielkopolski. Fakt, że pakietów nie można odebrać w dzień biegu, zdecydowanie temu nie pomaga, bo kto będzie pokonywał odległą trasę na zawody, aż dwukrotnie.


Nie żałuję, że zapisałem się na bieg, którego nie było. Może żałowałbym, gdyby nie przygoda, jaką miałem w pociągu powrotnym do Środy (już z odebranym pakietem). Pociąg był cały przepchany. Na 20 minut przed planowanym odjazdem stałem w korytarzu ściśnięty jak sardynka w puszce. Nie byłem jednak zły w związku z zaistniałą sytuacją, gdyż przypomniała mi ona czasy studiów. Powroty z piątkowych zajęć wyglądały podobnie. Nie szło się ruszyć, nie szło oddychać, ale było fajnie i zabawnie. Ludzie przeklinali PKP, a ja z kolegą Mirkiem śmialiśmy się i pocieszaliśmy, że zawsze mogło być gorzej, bo przynajmniej jedziemy i kiedyś tam będziemy w domu, a cały weekend będzie przed nami. Przyświecała nam myśl, że nie ważne jak jedziesz ważne, że w ogóle jedziesz! Wkurzali mnie te lata temu i wkurzają ludzie, którzy swoją złość i frustrację wyładowują na Bogu ducha winnym konduktorom. Ludzie wbijcie sobie w głowę, że to nie oni decydują o liczbie wagonów w składzie! Oni dbają o nasze bezpieczeństwo podczas podróży. Starają się, jak mogą. A krzyki i wyzwiska im w pracy nie pomagają! PKP żyje w innym świecie. Pogodziłem się z tym już dawno temu, bo szkoda nerwów na sprawy, na które nie mamy wpływu.


Dosyć narzekania. Obiecuje, że w dalszej części będzie tylko o pozytywach. Wielkim plusem był niewątpliwe pakiet startowy, który udało mi się kupić za kwotę około 50 zł. Zawierał on jednak piękną koszulkę techniczną z motywem powstańczym (zdobycie pruskiego samolotu z lotniska Ławica) oraz mały kotylion. Cena obejmowała również medal pamiątkowy, który organizator postanowił wręczyć biegaczom mimo nie odbycia się biegu. Był on piękny. Powiem Wam jedno...jego otrzymanie nie wprawiło mnie w radość. To nie to samo co zawieszenie medalu na szyi przez wolontariusza po przekroczeniu linii mety i pokonaniu danego dystansu. Każda nagroda smakuje lepiej, gdy musimy się wysilić, aby ją zdobyć.


Na bieg, którego nie było, a właściwie to po odbiór medalu udałem się do Poznania z Elżbietą - oblubienicą Tomaszową i jej pierworodnym dziecięciem - Danielem. Wycieczka należała do udanych, bo jak tu się nie cieszyć, gdy wieczerzę spożywa się w Burger Kingu i raczy się swe ciała przejażdżką na Diabelskim Młynie, który jak co roku stanął na Placu Wolności. W gondoli trochę trzęsło i wiało, ale widok był z góry na miasto niesamowity. W końcu mogłem się poczuć jak człowiek na poziomie. I to w dodatku na wysokim poziomie. Miło spędziliśmy razem czas. Młody trochę narzekał, ale taki jest prawo młodości. Każdy młodzieniaszek ma prawo wkurzać starszych. Oczywiście nie obeszło się taż bez pamiątkowych fotek, które uwielbiam. W końcu musiałem mieć jakąś pamiątkę z biegu, którego nie było. Nie co dzień zdarza się takie zjawisko.


Zanim udaliśmy się w podróż powrotną do domu, musieliśmy zahaczyć o Media Markt, aby kupić koledze Robertowi zremasterowane na konsolę PS4 przygody uroczego smoka imieniem Spyro, gdyż promocyjna cena obowiązywała jedynie do końca dnia. Mam nadzieję, że w przyszłości pożyczy mi tę płytę i też będę mógł czerpać frajdę z przygód małego gada, który nie stroni od ognia, a wody się boi jak kiła antybiotyku.


Nie udało mi się zaliczyć trzech biegów upamiętniających setną rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego, ale nadal miałem szanse na trzy medale z takich biegów. Ostatni bieg i zarazem ostatni start w sezonie miał miejsce na mojej rodzinnej, średzkiej ziemi. Poszło mi w nim całkiem nieźle, ale o tym w następnym wpisie. Relacja z I Biegu im. Średzkich Powstańców Wielkopolskich już niebawem. 

wtorek, 15 stycznia 2019

Tomaszowa Kronika Biegowa #30

33% planu wykonane. Jupi! Ale jakiego planu spytacie pewnie? Takiego mojego misternego. Plan zakładał, aby w 100 rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego przebiec trzy biegi upamiętniające to wydarzenie. Jeden już za mną. IV. Bieg im. Bohaterów Powstania Wielkopolskiego we Wrześni jest już historią. A co tam się działo, zaraz się dowiecie. Musicie tylko przeczytać poniższy tekst. Wersji audio nie ma. Trzeba czytać. Nie ma tak dobrze.


Start zawodów miał miejsce o godzinie 13.00. Miałem zatem sporo czasu, aby rano się wyspać, najeść i wypróżnić. Nie będę jednak pisał o kupie, bo podobno zbyt często o niej piszę. Dziwna fascynacja, ale fetyszy się nie wybiera, to one wybierają Ciebie. Podobnie jak czarodziej nie wybiera różdżki. On tylko podporządkowuje się jej mocy i władaniu.

Sekcja Biegowa zorganizowała wesoły autobus na miejsce startu, a właściwie to dwa busy. Wyruszyliśmy w granicach godziny 11.00. Podróż przebiegała miło. Byłem senny, zmęczony. Była to pewnie wina deszczowej pogody, która ni jak pasuje do grudnia. Gdzie się podziały te piękne mroźne i śnieżne grudniowe dni. Chyba podobnie jak ten młodzieniec z popularnej piosenki, odeszły w siną dal. Lubię deszcz, ale nie kuźwa w grudniu! Lubię, jak pada, a ja siedzę w domu i obserwuje tych wszystkich ludzi za oknem, którzy usilnie próbują zrobić wszystko, aby nie zmoknąć. Cudowny widok! Wiem, że to nieładnie cieszyć się troską innych ludzi, ale niech pierwszy rzuci kamieniem, który chociaż tak raz nie robił? Chyba każdy z nas pocieszał się, że ma lepiej w życiu od innych Głowę mam całą. Żaden kamień nie nabił mi guza, czyli miałem rację! Gdyby jakiś kamień, choć delikatnie otarł się o moje śliczne lico, to zmuszony byłbym Was nazwać obłudnikami, bo nie ma szans, żeby nie cieszyć się z widoku moknących ludzi, gdy siedzi się spokojnie w suchym i ciepłym  domu przed telewizorkiem i konsolą. No nie ma!


A wracając do meritum, od którego dość znacznie zboczyłem to ... No właśnie nie wiem co. Bieg był nudny. Na trasie nic ciekawego się nie wydarzyło. Nic oprócz ścigającego mnie miejscowego księdza oraz tego, że po raz pierwszy przebiegłem dystans 10 km, dzierżąc w dłoniach flagę powstańczą. Zanim jednak napiszę kilka zdań o biegającym księżulku, to następny akapit w całości poświęcę na opis moim zmagań z flagą podczas biegu. Nie bójcie się jednak, bo ów ksiądz nie chciał wypędzić ze mnie lewackiego czorta. Nie gonił mnie z krzyżem i kropidłem. Nawet różańca nie miał. Ot tak. Zwyczajnie biegł. Wiem, że jestem już za stary, aby bać się księdza, ale nawyk nieobracania się do osoby duchownej plecami dość mocno wpoiła mi mamusia. I chwała jej za to. Mój tyłeczek jest jej wdzięczny.


Nie co dzień zdarza się setna rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Postanowiłem to wydarzenie uczcić, przebiegając całą trasę z flagą powstańczą. Nie był to mój autorski pomysł. Co roku wiele osób biegnie z flagą. Do tej pory biegłem jedynie z flagą podczas święta flagi polskiej, które ma miejsce co roku 2 maja. Dystans tam jest jednak mizerny, bo zaledwie dwu kilometrowy. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie. Bieg na dystansie 2 km sprawia trochę trudności. Postanowiłem jednak spróbować, gdyż trzeba poszerzać swoje horyzonty, a także próbować nowych rzeczy, aby życie nie było nudne. Ze średzkiego biegu z flagą została mi nasza narodowa flaga. Usunąłem ją z drewnianego kija i zastąpiłem flagą powstańczą, którą z wielkim trudem zdobyłem w urzędzie. Co to za czasy nastały, aby urzędnik gminny musiał walczyć o darmową flagę. Walczyłem jednak jak lew, aby zdobyć flagę dla siebie i dla kolegi Sylwestra. Zaopatrzony w powstańczy oręż mogłem ze spokojem wyruszyć na trasę biegu, która liczyła sobie dwie pętle. Trasa jest wybitnie nudna, z wyjątkiem ostatniego odcinka trasy, który biegnie przez miejski park.


Z flagą nie biegnie się łatwo. Zwłaszcza jak mocno wieje. Na początku miałem problem ze złapaniem odpowiedniego rytmu biegu. Nie mogłem pomagać sobie ruchami rąk w czasie biegu. Równowaga i koordynacja była na bardzo niskim poziomie. Po jakiś paru minutach flaga przestała mi przeszkadzać w ruchu. Oczywiście nie byłem w stanie biec w swoim tempie, ale i tak nie truchtałem zbyt wolno, bo każdy kilometr trasy zaliczałem w tempie ok. 6 minut. Wiele osób ostrzegało mnie przed zawodami, abym nie opierał podczas biegu flagi o barki, bo potem będą mnie niemiłosiernie boleć. Z opartą flagą o bark biegło mi się jednak najwygodniej. Znacznie lepiej niż z flagą w dłoni wyciągniętą przed siebie. Starałem się co jakiś czas zmieniać barki. Raz opierałem trzonek z flagą o prawy bark, a raz o lewy. Zdecydowanie częściej korzystałem z prawego barku. Odczułem to potem po biegu, gdyż prawy bark bolał mnie delikatnie. Nie był to ból, przed jakim mnie ostrzegano, ale jednak jakiś nowy ból po biegu się pojawił. Minął szybko. Dwa dni i było gites.


Wiecie, że mam bujną wyobraźnię. Za to mnie przecież lubicie. Gdy tak sobie biegłem z powiewającą nad głową flagą, czułem się jak powstaniec. Taki frajerowaty powstaniec, co dał się wrobić w noszenie flagi, bo dla niego spluwy zabrakło. Pomyślałem sobie, co taki biedny chłop z flagą mógł zrobić, aby bronić się przed prusakiem z długą bronią? Nie było jeszcze w ówczesnych czasach filmów z Jackie Chanem, z których można by się nauczyć przydatnych technik walk z flagę. Nie było tutoriali na You Tube, które uczyłyby samoobrony przed nacierającym zaborcą. Przecież nie było nawet You Tuba! I tak sobie myślę, kto przy zdrowych zmysłach wybierał niesienie sztandaru zamiast broni? Nikt! Sztandary i flagi dostawali najgorsi z najgorszych, czyli ślepe i kulawe chłopki, albo chojraki, które chciały kumplom oraz białogłowym pokazać, jacy są zajebiści - "Co ja nie pójdę na Prusaka z kawałkiem szmaty?! Potrzymaj mi Andrzej winko i rewolwer i patrz!".

Czułem pewną dumę, biegnąc z flagą. Chociaż nie wiem, czy to była duma wynikająca z faktu biegu z flagą, czy tylko z tego powodu, że wyróżniałem się z tłumu. Ostatnimi czasy bardzo pokochałem obiektywy aparatów, a wyróżnianie się z tłumu gwarantuje niezłe fotki. Oczywiście z flagą biegło jeszcze kilkanaście osób, ale żadna nie była tak cudna, jak ja. Ale tego zapewne się domyślacie.


Chcecie pewnie wiedzieć, co to za przygodę miałem z księdzem? Nie! Nie było żadnej penetracji świntuchy! Normalnie biegłem z nim przez większą część trasy, a na końcu mnie świętobliwy skurczybyk wyprzedził, bo mimo wielkiego brzucha, miał w nogach znacznie więcej sił ode mnie. Niebiosa musiały mu sprzyjać. Prędzej jemu niż takiemu lewakowi jak ja. Gdyby nie zgromadzeni na trasie kibice, nawet bym nie wiedział, że biegnę razem z osobą duchowną. A ta nowina dodała większej pikanterii naszemu małemu pojedynkowi. Nie ścigałem się, jednak ze zwykłym śmiertelnikiem, a z wybrańcem Boga. Zatem na starcie już szans nie miałem.


Bieg był bardzo poprawnie zorganizowany. W biurze zawodów oraz podczas trwania całych zawodów panowała bardzo miła, wręcz rodzinna atmosfera. Mogę go polecić każdemu z czystego serca. Podczas odbioru numerów startowych musiałem podpisać nie tylko oświadczenie, że jestem zdrowy i biegnę na swoją odpowiedzialność, ale także oświadczenie o ochronie danych osobowych, czyli sławetne już RODO.

Rozporządzenie o ochronie danych osobowych, czyli znane każdemu w Polsce RODO przyniosło ze sobą wiele pozytywnych i negatywnych skutków, ale najważniejszym jego skutkiem z mojego punktu widzenia jest cała masa zabawnych sytuacji związanych z błędnym lub nadgorliwym stosowaniem tego rozporządzenia. W pewnej przychodni rejestratorki medyczne, aby nie wyczytywać do lekarza pacjentów po nazwisku, postanowiły im nadawać pseudonimy. Zatem, gdy przyszła pora, aby Jan Kowalski wszedł do gabinetu, zostawał on wywołany poprzez pseudonim nadany mu podczas rejestracji. A te były różne, ale z pewnością zapadały w pamieć. Bo jak tu nie zapamiętać, że Księżniczka Śnieżka lub Kot w Butach ma wizytę u lekarza rodzinnego.


Nawiązując do tego śmiesznego wydarzenia, postanowiłem zabawić się w pewną pseudointelektualną gierkę i nadać wszystkim biegaczom Polonii, którzy biegli we Wrześni pseudonimy, aby chronić ich dane osobowe w duchu RODO. Ciekawe, czy rozpoznacie siebie. Oto lista zawodników stworzona w oparciu o ciekawą metodę pewnych rejestratorek medycznych:

- Bernard Łabędź,
- Lucjan Czarnecki,
- Anna Kiwajewska,
- Seweryn Kargul,
- Leon Topolski,
- Andrzej Skinowski,
- Paweł Skinowski,
- Milena Prawandowska,
- Jarek Stańczyk,
- Michał Głośnowlas,
- Hanna Sikora,
- Waldemar Stańczyk,
- Aneta Malinowska,
- Dominik Malinowski,
- Ziemowit Palczak,
- Alicja Łebińska,
- Gerwazy Trojdrak,
- Tobiasz Drzewiecki,
- Miłosz Paprzak.

Największą ciekawostką z biegu jest fakt, że brał w nich udział mężczyzna z rocznika 1946. Szacun za bieganie w wieku 72 lat. Poczekajcie na informacje o czasie, w jakim ukończył bieg na 10 km. Było to w granicach 43 min.! Gdy usłyszałem jaki czas ów biegacz osiągnął, to byłem w wielkim szoku. Nigdy nie osiągnę takiego rezultatu, a na pewno nie w wieku 72 lat! Będę się jednak starał, bo walczyć trzeba zawsze. Do siedemdziesiątki mam w końcu jeszcze trochę czasu. Nie mogę się poddawać.


Na koniec mam dla Was jeszcze jedną małą zagadkę. Wiecie jakie drugie imię nosił Józef Piłsudski? To nie żaden wstyd. Sam też nie wiedziałem, zanim nie dowiedziałem się tego mało znanego faktu z gazetki szkolnej w szkole we Wrześni. Józef Piłsudski miał na drugie Klemens. Prawda, że ładnie? Wielka moc edukacyjna drzemie w gazetkach szkolnych. Przekonałem się o tym na własnej skórze.

środa, 2 stycznia 2019

Tomaszowa Kronika Biegowa #29

1 grudnia Anno Domini 2018 wziąłem udział w zawodach o nazwie V Bieg Mikołajkowy w Poznaniu na dystansie 4,3 km. Jak zwykle chciałem Wam opowiedzieć o zawodach, ale po raz kolejny napisała do mnie moja psychofanka Perpetua. Zmuszony jestem zatem oddać jej głos.


"Witaj Tomku. Długo zbierałam się, aby napisać ten list. Przyznam, że jest mi ciągle smutno, bo nie odpisałeś do tej pory na list z sierpnia. Mój smutek niweluje jednak oczekiwanie na narodzenie naszego Pana Zbawiciela, wszego świata odkupiciela. Zdaję sobie sprawę, że jesteś zajętą osobą. Ciągle treningi i zawody zabierają Ci czas wolny. Pewnie, dlatego nie masz czasu na korespondowanie ze mną. Ja jednak się nie poddaje i mam ciągle nadzieję, że kiedyś wyruszymy wspólnie w kierunku zachodzącego słońca, aby przeżyć fantastyczną przygodę podczas kolejnej pielgrzymki dziewic i kawalerów konsekrowanych na Jasną Górę.

Nie myśl, że całe dnie spędzam na adoracji krwi menstruacyjnej Św. Blandyny - patronki dziewic, którą ostatnimi czasy nasz ukochany ksiądz proboszcz Janusz sprowadził ze Stolicy Piotrowej. Nie przychodzi mi to jednak łatwo, ale jednak zawsze znajdę trochę czasu, aby śledzić przebieg Twojej kariery sportowej. Zauważyłam, że wkraczasz powoli, lecz konsekwentnie na ścieżkę świętości, poprzez upodabnianie swojej osoby do postaci Św. Józefa. Twoja bujna broda nie ustępuję ani trochę brodzie cieśli z Nazaretu. Jest majestatyczna, potężna, a bije od niej jakiś taki cudowny blask, którego pochodzenia nie jestem w stanie określić. Nawet nie wiesz ile bym dała, żebyś przewiózł mnie na Twoim osiołku jak Józef brzemienną Maryję. O niczym innym nie marzę...


Wiem, że to brudne myśli, dlatego w ramach pokuty umartwiam swoje ciało, nosząc włosiennicę i odmawiam sobie radości kąpieli po całym tygodniu ciężkiej pracy w fermie drobiu. Picie octu i udręczanie biczem swojego ciała pomagają w zaprzestaniu grzeszenia myślą, choć na chwilę. Nie mogę stosować tych praktyk, które poradziła mi czynić w momentach kuszenia przez szatana, siostra Furiata od Gniewu Bożego, gdyż zbytnio szkodzą one memu zdrowiu. Leczą duszę, lecz moje ciało jeszcze ich w pełni nie akceptuje. 


Miałam nadzieję spotkać Cię w Toruniu na Biegu Św. Mikołajów. Zwykłeś tam bywać od dwóch lat, jednak w tym roku zmieniłeś swoje plany biegowe i postanowiłeś pobiec w Biegu Mikołajkowym w Poznaniu nad jeziorem Strzeszyńskim. Liczyłam, że zobaczę Cię w Toruniu, gdyż tak się składa, że miałam tam przebywać na sympozjum organizowanym przez Ojca Tadeusza Rydzyka pt. "Chrześcijanizm jest seksi." Mój ukochany redemptorysta miał poruszyć temat współżycia intymnego chrześcijan. Miały być omówione dozwolone przez Watykan praktyki łóżkowe, a klerycy z archidiecezji Rzeszowskiej wraz z zakonnicami ze zgromadzenia sióstr służebnic pańskich mieli zaprezentować zupełnie nowe pozycje seksualne nawiązujące do żywotów współczesnych świętych. Zamiast uczestniczyć w tak przydatnym młodym i żarliwym katolikom sympozjum wybrałam możliwość śledzenia Twoich poczynań na trasie biegowej. Nie bój się jednak o stan mojej wiedzy. Koleżanka Felicyta robi dla mnie notatki. Mam nadzieję, że będzie mi kiedyś dane podzielić się z Tobą tą przydatną i zarazem przyjemną wiedzą.


Start biegu na dystansie 4,3 km miał odbyć się o 12.00, a bieg na 10 km o godzinie 14.00. Zdziwiłam się, że taki heros jak Ty Tomku wybrał krótszy dystans, ale musiałeś mieć ku temu jakieś powody. Na pewno nie były to kwestie zdrowotne, gdyż widać bardzo dobrze, że obdarzony jesteś wszelkimi błogosławieństwami pańskimi. Na zawody przybyłeś, jak to masz ostatnio w zwyczaju z Sylwestrem i Anetą. Widać, że stanowicie zgraną paczkę. Ośmielę się nawet użyć porównania, że wyglądacie jak Święta Rodzina. Emanuje od Was radość i miłość do bliźnich wszelakich maści.

Od razu po przyjeździe udaliście się do biura zawodów po pakiety startowe. Biuro było fatalnie zorganizowane. Spoglądałam na Ciebie z ukrycia i widziałem Twoją irytację, gdy wolontariusze z biura nie potrafili znaleźć Waszych numerów startowych. Bałam się trochę o Ciebie, gdyż było strasznie zimno. Nie chciałabym, abyś się przeziębił, gdyż mogłoby to utrudnić Twoje plany biegowe. Gdy już w końcu udało się Wam odebrać numery startowe widziałam, że szybkim krokiem udaliście się do pobliskiej restauracji, aby się ogrzać, posilić i załatwić potrzeby. Udałam się za Wami. Byłam w przebraniu elfa. Nie miałeś żadnych szans, aby mnie poznać. W restauracji panowało przyjemne ciepełko płynące od kominka. Twoja koleżanka Aneta zdecydowała się posilić frytkami przed biegiem. Kusiła Cię nimi niemiłosiernie. Przypominało to kuszenie Chrystusa na pustyni przez Szatana. Tomku, podobnie jak Jezus nie uległeś pokusie. Nie skosztowałeś frytek. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jesteś zwykłym człowiekiem. Jesteś nowym wcieleniem Boga na Ziemi. Boskie ciało. Boski umysł. Jak nastąpi Apokalipsa przepowiedziana przez Św. Jana, to nie staniesz przed obliczem Pana, aby być osądzonym. Zasiądziesz po jego prawicy i będziesz sądził grzeszników za ich haniebne uczynki.


Godzina startu była coraz bliżej. Chciałam, podejrzeć jak się przebierasz, ale niestety nie było mi dane zobaczyć Twojego nagiego torsu. Do tej pory jest mi smutno z tego powodu. Postanowiłam jednak śledzić Cię dokładnie na trasie, aby żaden moment Twojego majestatycznego biegu nie uciekł moim oczom. Nie byłabym w stanie nadążyć za Tobą na trasie biegowej, dlatego zdecydowałam wykorzystać najnowsze technologie, aby rozwiązać mój problem. Pożyczyłam od księdza Janusza jego najnowszego drona, dzięki któremu będzie sprawdzał, czy ludzi faktycznie nie ma w domach, czy jedynie ukrywają się, aby nie przyjąć wizyty duszpasterskiej. Ma ksiądz głowę na karku. To się nazywa dopiero nowoczesna ewangelizacja. Nie było łatwe, aby namówić księdza dobrodzieja do pożyczenia drona nabytego dzięki hojności parafian, ale udało mi się. Kosztowało mnie to wiele zachodu, ale czego się nie robi, aby ujrzeć z bliska Twoje ciało w biegu.


Wystartowałeś powoli. Tak jakby od niechcenia, ale ja wiedziałam, że to tylko taka taktyka i że w końcu przyśpieszysz i będziesz zyskiwał kolejne pozycje w klasyfikacji generalnej. Pierwszy odcinek trasy był bardzo kamienisty. Przypominał drogę na Golgotę, którą musiał z krzyżem na barkach pokonać Jezus Chrystus. Ty masz Tomku tyle sił w nogach i w barkach, że ta droga nie sprawiła Ci żadnego problemu. Jesteś tak silny, że sam poniósłbyś na Golgotę nie tylko krzyż samego Jezusa, ale i dwóch łotrów - Gestasa i Dyzmy.

Kolejne odcinki trasy nie były już kamieniste. Przebiegały leśnymi ścieżkami. Było dużo korzeni, ale nie utrudniały one biegu w żadnym stopniu. Zauważyłam, że od drugiego kilometra znacznie przyśpieszyłeś. Zyskałeś dzięki temu sporo pozycji. Trasa nagle stała się bardzo wąska. Było tłoczno jak w pewnej stajence w Betlejem. Ty jednak cały czas parłeś zdecydowanie do przodu. Widać, że masz w sobie gen zwycięzcy. Gdybyś zapisał się do Zakonu Rycerzy Chrystusa Króla, to od razu zostałbyś dowódcą całej kohorty rycerzy. Pięknie prezentowałbyś się w długim czerwonym płaszczu. U boku chłopców narodowców walczyłbyś z genderyzmen, in vitro, aborcją i sodomią. Paliłbyś tęczowe flagi i starał się przywrócić średniowieczny prymat praw boskich. Pomyśl o tym.


Pędziłeś do mety niczym Św. Daniel podczas ucieczki przed lwami. Biła od Ciebie poświata świętości. Nie wiem, jak to robisz, ale zawładnąłeś moim umysłem na tyle, że nie mogę w spokoju i skupieniu odmawiać nowenny pompejańskiej. Serce bije mi szybciej, dłonie się pocą i brudzą mój ulubiony różaniec toruński. Na mecie wyglądałeś cudnie. Tak ślicznie, jak jeszcze nigdy. Bieg ukończyłeś w czasie 24 m. 31 s. Był to wynik poniżej Twoim możliwości, ale nie można zawsze dawać z siebie wszystkiego. Czasem trzeba zwyczajnie odpocząć. Sylwester i Aneta dotarli po raz kolejny na metę przed Tobą. Nie martw się jednak, kiedyś ich wyprzedzisz. Już ja się o to postaram...



Po biegu obserwowałam Cię, jak posilasz się zupą pomidorową. Chciałam podejść i zagadać, ale po raz kolejny nie miałam odwagi. Zebrałam się jedynie na napisanie tego listu. Mam nadzieję, że nasz Pan Zbawiciel wysłucha moich próśb i spotkamy się w święta na pasterce. Będę się o to gorliwie modliła. Poradziłam się ostatnimi czasy księdza dobrodzieja Janusza, w jaki sposób mam dotrzeć do Twego serca. On stanowczo odradził mi jakikolwiek związek lub nawet znajomość z Tobą, gdyż podobno startowałeś w ostatnich wyborach z list szatańskiej i antypolskiej Koalicji Obywatelskiej. Wspierasz cywilizację śmierci, gdyż jesteś zwolennikiem aborcji na życzenie. A ostatnimi czasy wybierasz zawody w niedzielę, zamiast mszy świętej. Ja wiem, że to wszystko nieprawda. Ksiądz mści się zwyczajnie na mnie, że odrzuciłam jego niedawne zaloty. Pieprzony klecha!"

Jak sądzicie - mam jej w końcu odpisać?