piątek, 15 września 2017

Ach Tomasso, czemu Ty jesteś Tomasso ?


"To dziecię uszło - rośnie - to obrońca,
Wskrzesiciel narodu,
Z matki obcej; krew jego dawne bohatery, 
A imię jego będzie... TOMASSO_34" - pisał w swym słynnym dziele nasz narodowy wieszcz Adam Mickiewicz. Nie mam dobrej pamięci do przydługawych cytatów, więc jeśli coś pomyliłem, to wybaczcie.

Każdy z nas przychodząc na ten ziemski padół otrzymuje od państwa w celach identyfikacyjnych numer w ramach Powszechnego Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności, czyli w skrócie nr PESEL. Rodzice nadają nam imię lub imiona w zależności od swoich upodobań. Nazwisko uzyskujemy od ojca lub matki, a w skrajnych i mało spotykanych przypadkach skapnie nam dwuczłonowe nazwisko.

Każdy z nas oprócz swoich oficjalnych personaliów posługuje się również ksywką, nickiem, przezwiskiem, pseudonimem (jak zwał, tak zwał), które wymyślił sobie sam lub nadało mu otoczenie. W dzisiejszym wpisie opowiem Wam historię mojego loginu z portalu PPE.PL i nazwy użytkownika PlayStation Network. Kto gra na konsolach Sony ten wie, że każdy gracz przed rozpoczęciem rozgrywki musi utworzyć swój profil wraz z unikatową i niepowtarzalną nazwą użytkownika. Moja nazwa to tomasso_34. Pod takim nickiem funkcjonuje w cyfrowym świecie elektronicznej rozrywki. Podzielę się także z Wami moimi różnymi ksywami, które towarzyszyły mi na różnych etapach mojego życia. Sam określam siebie jako „człowieka tysiąca ksyw”. Miałem ich sporo w swoim życiu. Zapraszam do lektury i poznania mojej historii.

Z racji swojego nazwiska od zawsze byłem „Kwiatkiem”, a rzadziej „Kwiaciorem”, sporadycznie „Kwiatostanem”. To przezwisko towarzyszy mi przez całe moje życie. Przyzwyczaiłem się do bycia „Kwiatkiem”. Nie ukrywam ile radości mojej duszy dawały słowa koleżanek nazywających mnie „Kwiatuszkiem”. Akceptowałem i nadal akceptuje tę ksywę. Wręcz przeciwnie odnosiłem się do przezwiska „Gruby”, które wynikało z mojej dużej nadwagi jaką miałem do 19 roku życia (dobiłem do 130 kg). Przeważnie nazywały mnie tak osoby, które mnie nie znały. Nie zdawały sobie one sprawy ile takie słowa mogą nieść bólu i cierpienia. Słowa to niby tylko dźwięki, a potrafią ranić jak ostrza i zostawiać blizny na całe życie.


Przezwisk odnoszących się do mojej wagi lub moich upodobań żywnościowych miałem jeszcze kilka. W 1997 roku po premierze filmu z Leonardo DiCaprio i Kate Winslet nazywany byłem przez krótki okres „Tytanikiem”. Nie muszę chyba wyjaśniać dlaczego. Moja otyłość nie wzięła się z niczego. Jej powód tkwił w miłości odwzajemnionej do słodyczy, a szczególnie do wafelków „Princessa”. Stąd moja kolejna ksywa. Była śmieszna i choć odnosiła się pośrednio do mojej wagi, to ją lubiłem i lubię do dzisiaj, jednak w czasach obecnych nikt już mnie tak nie nazywa.

„Bolo” – to przezwisko uwielbiałem mimo, że odnosiło się do mojej wagi. Ksywa ta jednak nie miała na celu upokorzenia mnie, ale dodania mi pewności siebie. Miała mi pokazać, że mając dużą nadwagę można czuć się pewnie i traktować to w pewnych sytuacjach jako swój atut. W kręgu moich znajomych „Bolem” nazywano osoby silne i potężne. Ksywkę wymyślił starszy z braci Pyrzyk. On zawsze potrafił mnie zmotywować do działania. Pokazywał mi, że mam wierzyć we własne siły. Nie poddawać się na starcie. Uświadamiał mi, że jestem zdolnym człowiekiem i potrafię wiele rzeczy robić lepiej od innych tylko muszę w siebie uwierzyć. Dzisiaj jest on nauczycielem i wychowuje młodzież. 


Na fali popularności skoków narciarskich dorobiłem się ksywy „Tomisław” i „Tonio”. Zawdzięczałem je skoczkowi Tomisławowi Tajnerowi, którego komentatorzy zdrobniale nazywali Toniem. Wszystkim w moim otoczeniu imię Tomisław kojarzyło się z moim imieniem Tomek i tym oto sposobem przez dwa sezony narciarskie nazywany byłem zdrobniale „Tonio”. Ksywa ta spodobała mi się tak bardzo, że czasami używałem jej w niektórych grach – zwłaszcza w skokach narciarskich na komórce. Przez krótki okres określano mnie mianem „Tony”. Podobno byłem podobny do Tonego Soprano jednak nie mi to oceniać.

W LO nazywany byłem „Magic” – od Magica Johnsona. Kumple z klasy nie grali w kosza tylko w piłkę ręczną i nożną. Ja grałem w tym okresie mojego życia prawie codziennie i cały czas mówiłem o koszu. Oni nie rozumieli tego sportu. Niektóre moje zagrania, choć były standardowe, wydawały się im wyjątkowe. Stąd ta ksywa. Tylko w LO byłem tak nazywany. Była to chyba jedna z lepszych ksyw jakich dorobiłem się w swoim życiu.

Okres studiów zmusił mnie do podjęcia pracy zarobkowej. Pierwsza praca na czarno na produkcji. Zgrzewałem tam metalowe siatki ochronne na silniki i wentylatory. Procesowi zgrzewania towarzyszyły wszechobecne na hali (właściwie garażu, bo tam odbywała się przydomowa produkcja) iskry. Aby się ustrzec przed ich pieczeniem na dłoniach i przedramionach pracowałem w rozpinanej bluzie z kapturem. Bluza była ocieplana od wewnątrz, a w hali (garażu) panowała temperatura 36 stopni Celsjusza. Podobno wyglądałem jak miś w tej bluzie (wtedy już byłem chudy). Tym sposobem dorobiłem się kolejnej ksywy – „Misiek”. Ksywa towarzyszyła mi przez długi czas pomimo tego, że po pewnym czasie przyzwyczaiłem się do pieczenia iskierek i nie nosiłem już owej bluzy. W tym kręgu osób na zawsze pozostałem „Miśkiem”. Nawet, gdy spotykam na ulicy towarzyszy pracy witają się ze mną i pytają: „Co u ciebie słychać, Misiek?"


Autorem ksywy „Tomasso” jest kolega z osiedla o ciekawym przezwisku „Szczur”. Dorobił się takiej ksywy dzięki swojej twarzy. Jego facjata przypominała paszczę szczura. Ksywa pasowała do niego jak ulał. Nie obrażał się, gdy go tak nazywaliśmy. Może lubił Sprintera z Żółwi Ninja? Szczurek (tak zwykłem go zwać na co dzień) wiedział, że jestem wielkim fanem kultury włoskiej i sympatykiem reprezentacji Włoch w piłce nożnej. Był akurat 2006 rok, czerwiec, Mistrzostwa Świata. Dużo rozmawiało się w tym czasie o piłce. Często dyskutowaliśmy na temat, kto zostanie zwycięzcą Mundialu. Nikt oprócz mnie nie stawiał na Włochów. Kto miał rację okazało się w połowie lipca.

Tak wiele opowiadałem o grze Italii i tak często chodziłem w ich koszulce reprezentacyjnej aż pewnego dnia Szczurek stwierdził, że powinienem udać się do Urzędu Stanu Cywilnego z prośbą o zmianę imienia. Twierdził, że bardziej będzie mi pasowało imię Tomasso niż Tomasz. W języku włoskim imię Tomasso piszę się w następujący sposób: „Tommaso”. Kolega Szczurek stwierdził, że moje imię powinno się pisać jednak przez dwa „s”, a nie dwa „m”, gdyż jestem takim polskim Włochem. Polubiłem tę ksywę bardzo i od razu zacząłem używać jej w grach. Po raz pierwszy użyłem jej w „Diablo II”, w które namiętnie młóciłem podczas pierwszej przerwy semestralnej na studiach. Spytacie się pewnie, czemu tak lubię włoską piłkę, którą większość nienawidzi i uważa ją za nudną i niedającą się oglądać. Ja po prostu uwielbiam zakładanie sobie celów i ich skrupulatne realizowanie. Uwielbiam taktykę obronną w piłce. Bronimy się przez większą część meczu, przeciwnik się męczy, a my robimy kontrę, strzelamy i wygrywamy 1:0. Dla mnie to czysta forma piękna. Konsekwentna realizacja taktyki. Niby wszyscy wiedzą, że będziemy się bronić i grać z kontry, ale nikt nie może nas powstrzymać. Drugim powodem, dlaczego lubię włoskie catenaccio, jest fakt, że nikt nie lubi tego typu futbolu. A lubię zawsze być w opozycji. Uwielbiam brzmienie włoskiego języka, a na dźwięk włoskiego hymnu przechodzą moje ciało ciarki - to trzeci powód.


A skąd liczba "34"? Jedni pomyślą, że to mój wiek inni, że to może mój rocznik (raczej mało realne, ale różne głupie pomyłki w życiu się zdarzają). Odpowiedź jest prosta. Z numerem "34" na koszulce grał w Los Angeles Lakers mój idol z dzieciństwa - Shaquille O'Neal. Grając w kosza zawsze się na nim wzorowałem i starałem się kopiować jego zachowania na boisku. Czemu go tak bardzo polubiłem? Może dlatego, że miał dużą wagę i potrafił zrobić z niej atut, a może dlatego, że w drugiej połowie lat 90' wszyscy kibicowali Chicago Bulls i Jordanowi, a ja nie chciałem iść głównym nurtem? Nie wiem. Wydaję mi się, że polubiłem Shaqa za to, jakim jest człowiekiem. Za to, jaki był pogodny, uśmiechnięty i za to, że był dużym dzieckiem.

W miarę upływu czasu otrzymuję kolejne ksywki, przezwiska, pseudonimy. Jest to pewien fenomen, który mnie cały czas niezmiernie zadziwia. Ostatnio zyskałem kilka fajnych określeń, ale przez skromność nie podzielę się z Wami wiedzą o nich. Pozostaną one moją słodką tajemnicą...