Uwielbiam zbieractwo wszelkiego rodzaju. Czego to ja nie zbierałem w swoim życiu? Za dzieciaka kolekcjonowałem opakowania po słodyczach, a że słodycze darzyłem wielką sympatią, to kolekcja rozrastała się w imponującym tempie. Kolekcja mieściła się bodajże w dwóch kartonach po butach. Pewnego dnia, nie wiedząc czemu, postanowiłem pozbyć się swoich zbiorów w najbrutalniejszy sposób, jaki wpadł mi do głowy. Postanowiłem puścić je z dymem na ogródku działkowym. Plan spalił na panewce gdyż nie udało mi się przekonać rodziców do tego genialnego w swojej prostocie przedsięwzięcia. Nie podzielali oni mojego entuzjazmu związanego z wznieceniem pożaru na trawie w pobliżu drewnianej altany działkowej. W obliczu braku zgody na zabawę w piromana zmuszony byłem pozbyć się swojej kolekcji w niezbyt wysublimowany sposób: wyrzuciłem ją do osiedlowego kontenera na śmieci. W taki sam sposób pozbyłem się w późniejszym czasie swojej kolekcji puszek po napojach słodzonych i komiksów z Kaczorem Donaldem.
Dość ciekawe przedmioty do kolekcjonowania znalazły się w moim zakresie zainteresowań w okresie nastoletnim. Zacząłem zbierać wtedy kufle do piwa i kieliszki do wódki. Tej kolekcji nie pozbyłem się po dzień dzisiejszy. Ma ona dla mnie duży walor sentymentalny, ale i praktyczny. Piwo lepiej smakuje w ładnej szklance. Z kolekcją szklanek i kieliszków wiążę się śmieszna, choć niezbyt chlubna historia. W okresie imprez osiemnastkowych miałem duże parcie na jej zwiększenie. Nie było osiemnastki w lokalu, z której nie wyniósłbym kufla lub kieliszka. Dzięki moim „lepkim” dłoniom mogę się dzisiaj pochwalić paroma ładnymi szkłami do picia. Wszystkie szkiełka w mojej kolekcji to masowa produkcja, nie żadne kryształy, ale i tak cieszą nawet po latach.
Pamiętam, jak z wycieczki szkolnej do Holandii i Belgii, przywiozłem do domu trzy piękne kieliszki z belgijskimi atrakcjami turystycznymi. Sprzedawca profesjonalnie spakował mi w papier kupione za 2 euro za sztukę kieliszki. Dla bezpieczeństwa zawinąłem je jeszcze w koszulkę i delikatnie umieściłem w plecaku. Wycieczka dobiegała już końca. Przed powrotem do domu moja wychowawczyni spytała się mnie jakie pamiątki kupiłem. Reakcję kolegów na to pytanie pamiętam po dziś dzień. Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. A związane to było z przygodą jaką miałem na początku wycieczki w autobusie. Aby umilić sobie drogę na Beneluks postanowiłem z dwoma kumplami popić trochę wódeczki. Zrobiliśmy pół litra na trzech. "Smaka" na wódę naszła olbrzymia, a że miałem 0,7 litra w plecaku postanowiłem czym prędzej otworzyć kolejną flaszeczkę. Efekt był taki, że darłem ryja na cały autobus, że chce mi się siku, a na stwierdzenie opiekuna: „Ty jesteś kompletnie pijany!” odpowiedziałem spokojnym i spolegliwym tonem: „Dobrze, już będę spokojny.”
Gdy alkohol coraz mocniej uderzał mi do głowy załączył się w mojej mózgownicy program obrońcy uciśnionych ludzi w potrzebie. Wszystkim, którzy umilali sobie podróż napojami alkoholowymi, a była to większość męskiego grona, niemiłosiernie chciało się siku. Sam zaliczałem się do tej grupy. Kompletnie nawalony gorzałą postanowiłem wybrać się do wychowawczyni na początek autobusu. Droga była daleka, gdyż siedziałem w przedostatnim rzędzie. Podpierając się ręką o oparcia foteli żwawo parłem do przodu, aż do momentu, w którym usytuowane jest środkowe wejście do autobusu. Tam straciłem oparcie pod prawą ręką, ponieważ skończyły się fotele, a zaczynały się schody do wyjścia. Siła grawitacji pokierowała mnie wprost do drzwi z napisem exit. Gdy wszyscy myśleli, że już po mnie, że najzwyczajniej wypadłem przez drzwi autobusu wprost na niemiecką autostradę, zrobiłem użytek ze swoich ciężko wytrenowanych na siłce mięśni bicepsa oraz ze swojego lekko zamroczonego alkoholem, lecz cały czas dobrego refleksu. Opadając na dół w stronę drzwi zdążyłem złapać się poręczy, podciągnąć i wrócić do góry na przejście pomiędzy fotelami. Nie wiem, co ja sobie wtedy myślałem, ale zamiast grzecznie i potulnie wrócić na swoje miejsce, kontynuowałem podróż na czoło autobusu. Nie porzuciłem swojej misji, która miała na celu uratowanie naszych obolałych pęcherzy. W końcu dotarłem do Pani Grażynki - mojej wychowawczyni. W tym miejscu pragnę ją pozdrowić i przeprosić za wszystkie ekscesy jakie jej zafundowałem na tej wycieczce. Ciężki jest los wychowawcy w LO. Misja okazała się totalną porażką. Niezbyt wyraźną mową i argumentami, że strasznie nam się chce siku i że już dłużej nie wytrzymamy, nic nie wskórałem. Z podkulonym ogonem udałem się na swoje miejsce. Miałem 16 lat i byłem głupi, ale przynajmniej mam co wspominać.
Kolekcjonowanie wspomnień to piękna sprawa. Niby nie mamy nic materialnego w swojej kolekcji, ale tak naprawdę posiadamy o wiele więcej niż jakieś przedmioty. Mamy obrazy z przeszłości, których nikt nam nie zabierze. Jest to wyjątkowa kolekcja odporna na żywioły tego świata. Nic nie jest jej w stanie zniszczyć. No chyba, że alzheimer. Miejmy jednak nadzieję, że to straszne choróbsko nas wszystkich ominie.
Do dziś, jako swoje największe osiągniecie w dziedzinie zbieractwa, uważam swoją liczącą blisko 1000 sztuk kolekcję kart z zawodnikami NBA. Ile wysiłku kosztowało mnie jej stworzenie. Długie tygodnie oszczędzania, aby móc cieszyć się z upragnionych kart. Najwięcej kart miał kolega Przemek i to z nim trzeba było dobijać targu i negocjować cenę za poszczególne karty lub ich całą kolekcję z danego sezonu. Dziesiątki wyrzeczeń, które polegały na nie kupowaniu batoników i lodów, aby odłożyć pieniądze na karty, nie poszły na marne.
W drugiej połowie lat '90 koszykówka była w Polsce bardzo popularna. Przyczyniły się do tego transmisje meczów ligi NBA na kanale TVN oraz fenomen Michaela Jordana, który wielu młodych ludzi zachęcił do uprawiania tego wspaniałego sportu. Na moim osiedlu wszyscy kupowali karty z zawodnikami NBA i wymieniali się nimi. Nie przetrwał w mojej kolekcji ani jeden oryginalny album na karty, dlatego cała kolekcja spoczywa bezpiecznie w segregatorze czasopisma „Świat wiedzy”. To wtedy zacząłem grać w kosza. Zrozumiałem, że to sport dla mnie. Sport wymagający, piękny i nie dla słabych facetów. Sport, który wymaga siły, sprytu i dużego opanowania.
Jako młody dzieciak, pod wpływem pewnego amerykańskiego filmu, którego tytułu na czasy obecne nie pamiętam, zapragnąłem kolekcjonować pudełka od zapałek. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że zapałki dostępne w moim mieście pochodzą od jednego producenta, który motywy na kartonikach zmienia dość rzadko, a nawet prawie nigdy. Miałem wielkie plany zbudowania potężnej kolekcji pudełek od zapałek. Snułem cudowne wizje o szpanowaniu wśród kumpli nietypową kolekcją, ale musiałem zaspokoić się jedynie marzeniami. Pokonał mnie wolny rynek, a z nim, choć wielu próbowało, jeszcze nikt nie wygrał.
Nie tak dawno temu wpadłem na pomysł kolekcjonowania pełnych paczek chusteczek higienicznych. Wzorów różnistych na opakowaniach jest pełno. Pole do popisu olbrzymie. Kolekcja może liczyć tysiące sztuk, gdyż cena paczki chusteczek jest bardziej niż przystępna, choć nie wiem, czy może być coś bardziej przystępnego od czegoś, co jest przystępne?! Takowa kolekcja ma też walor praktyczny. Gdy znudzi się nam zbieranie chusteczek zawsze mamy zapas na wypadek pandemii grypy. Dla każdego domownika na pewno starczy. Niektórzy ludzie przygotowują się na apokalipsę zombie, a inni, choć nieświadomie, przygotowani są na epidemię kataru. Tak, jak szybko pomysł na kolekcję chusteczek wpadł mi do głowy, tak samo szybko wyparował. Ostała mi się kolekcja w niezbyt imponującej liczbie 4 sztuk.
Mówi się, że jedyną pewną rzeczą na świecie są śmierć i podatki. Jest to strasznie wyświechtane hasło, które słychać często w TV. Dla mnie pewna jest tylko jedna rzecz. Pewne jest, że Sylvester Stallone wielkim aktorem jest!
I tym oto sposobem dochodzę do mojej kolejnej kolekcji. Uwielbiam kino i TV stąd moja pasja do kolekcjonowania filmów. Kiedyś zbierałem filmy na kasetach VHS. W większości były to filmy nagrane z TV. Jednak w kolekcji miałem także oryginalne kasety, na które z racji wysokiej ceny rzadko mogłem sobie pozwolić. Kolekcja VHS-ów nie przetrwała próby czasu podobnie jak domowe video. Od zapomnienia udało mi się ocalić 3 kasety, które darzę olbrzymim sentymentem. Są to: "Kosmiczny mecz", "Ogniem i mieczem" i dokument "Dream Team 1" o występie reprezentacji USA w koszykówce na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku.
Z jednej strony kreskówka połączona z grą aktorów, a z drugiej strony ekranizacja polskiej narodowej powieści historycznej. Tematyka skrajnie różna. Daje to jednakże dobry obraz moich gustów filmowych.
Jednym zdaniem: oglądam wszystko. Nie zamykam się na żaden gatunek filmowy. Oglądam to, co wydaje mi się interesujące. Stąd w mojej kolekcji płyt DVD i BD można znaleźć horrory (np. "Klątwa"), komedie (np. "Zanim odejdą wody"), dramaty (np. "Pamiętnik"), kreskówki (np. "Robin Hood") i seriale (np. "Airwolf"). Całą kolekcję swoich płyt przedstawię w osobnym temacie w czasie obecnie mi nieznanym.
Wyjątkowe miejsce w mojej kolekcji płyt przypada niewątpliwej legendzie kina akcji – Sly'owi. Jakieś 3 lub 4 lata temu postanowiłem zbudować kolekcję filmów z moim ulubionym aktorem. Ostatnio trochę ją zaniedbałem z racji kupowania gier, ale myślę, że niedługo zakupię brakujące tytuły i dokonam małej aktualizacji. Do kolekcji trafiają nie tylko filmy, gdzie Sly grał główną rolę, ale także produkcje, gdzie występował jako postać drugoplanowa lub gdzie zagrał epizod w jednej ze scen. Film, do którego napisał scenariusz lub którego był reżyserem, także trafia do mojej kolekcji. Podobnie ma się sprawa z filmami, w których użyczał głosu któremuś z bohaterów.
Całą kolekcję filmów z Sylwkiem prezentuje na dwóch zdjęciach w tym wpisie. Moje ulubione eksponaty zasłużyły na osobne zdjęcia. Największym sentymentem darzę sobie zbiorcze wydanie wszystkich części Rocky'ego. Był to pierwszy prezent gwiazdkowy jaki dostałem od ówczesnej narzeczonej. Trafiła z nim wtedy idealnie wywołując u mnie łzy radości na twarzy. Do teraz pamiętam ten zachwyt z powodu otrzymania wymarzonego od lat prezentu. Dwa lata później Kasia - ex narzeczona zaskoczyła mnie prezentem w postaci limitowanego wydania drugiej części "Niezniszczalnych", które zawierało metalową klamrę do paska.
Spędziłem mnóstwo czasu na poszukiwaniu pierwszych wydań DVD w pudełkach typu Ash - Tray. Na początku ery płyt DVD Warner Bros wydawał filmy w tego typu pudełkach. Uważam je za najpiękniejszy rodzaj pudełek jaki człowiek kiedykolwiek wymyślił. Mają one jednak dużą wadę - łatwo się niszczą, ale czy piękno nie jest kruche i delikatne? Udało mi się nabyć pięć filmów w tego typu pudełkach: "Cobra", "Człowiek demolka", "Zabójcy", "Specjalista" i "Tango i Cash".
Pod względem wizualnym wysoko cenię sobie opakowania typu Digipack. Już dawno temu zdobyłem do kolekcji film "Na krawędzi" w takim właśnie opakowaniu. Za filmem nie przepadam, ale to, w jaki sposób został wydany, ubóstwiam. Wydanie miód malina.
Myślę, że na szczególną uwagę zasługuje pierwszy film, w którym zagrał Sly. Film, dzięki któremu Rocky Balboa ma taki przydomek, a nie inny. Panie i Panowie - Italian Stallion, czyli włoski ogier! Jest to dosyć słaby film erotyczny z lat '60 ubiegłego wieku, ale taki fan, jak ja nie mógł odmówić sobie posiadania tej kultowej produkcji w swojej kolekcji. Przyznam, że trochę dziwnie ogląda się Sylvestra w tak nietypowej dla niego roli. Facet jednak daje rade.
To by było na tyle. Jak widzicie lubię zbierać różne rzeczy. Obecnie kolekcjonuję pochwały za ciekawe teksty, dlatego nie krępujcie się, możecie mnie chwalić do woli. Tylko proszę pisać z umiarem. Nie chciałbym, żeby serwery Google się zawiesiły z powodu zbyt dużej ilości komentarzy od fanek, bo nie ukrywam, że na nich zależy mi najbardziej. Bez obaw. Każda zdąży mnie pochwalić, gdyż nigdzie się nie wybieram. Nadal będę tutaj kreślił słowa. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy gra do końca świata i jeden dzień dłużej, a Tomasz pisał będzie do momentu, aż na świecie nie zdelegalizują słodyczy, bo jeśli do tego dojdzie, to życie nie będzie miało sensu, a ciężko pisać z sensem, gdy życie jest go pozbawione. Amen.
To by było na tyle. Jak widzicie lubię zbierać różne rzeczy. Obecnie kolekcjonuję pochwały za ciekawe teksty, dlatego nie krępujcie się, możecie mnie chwalić do woli. Tylko proszę pisać z umiarem. Nie chciałbym, żeby serwery Google się zawiesiły z powodu zbyt dużej ilości komentarzy od fanek, bo nie ukrywam, że na nich zależy mi najbardziej. Bez obaw. Każda zdąży mnie pochwalić, gdyż nigdzie się nie wybieram. Nadal będę tutaj kreślił słowa. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy gra do końca świata i jeden dzień dłużej, a Tomasz pisał będzie do momentu, aż na świecie nie zdelegalizują słodyczy, bo jeśli do tego dojdzie, to życie nie będzie miało sensu, a ciężko pisać z sensem, gdy życie jest go pozbawione. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz