Każdy z nas, gdy sięgnie głęboko w pokłady swojej pamięci, przypomni sobie taką noc sylwestrową, jakiej nie zapomni nigdy w życiu. Ja nie muszę głęboko sięgać, aby sobie ją przypomnieć. Wydaje mi się, jakby to zdarzyło się wczoraj, a miało to miejsce już 18 lat temu...
Miałem wtedy 13 lat. Właśnie zacząłem chodzić do gimnazjum. Pierwszy eksperymentalny rocznik reformy edukacji rządu Jerzego Buzka. W tym okresie młody człowiek ma to do siebie, że doświadcza: pierwsze papierosy i pierwsze piwa pite w parku w ukryciu, aby lepiej bawić się na szkolnej dyskotece. Zero kultury picia. Zero rozkoszowania się smakiem cudownego Lecha Mocnego, którego dzisiaj już się nie produkuje. Takie są błędy okresu dojrzewania. Ale któż ich nie popełnia? Życie polega na ich popełnianiu i wyciąganiu z nich konsekwencji, aby stać się w przyszłości lepszym człowiekiem.
Skończyły się święta, ale okres wolnego od szkoły trwał nadal w najlepsze. Piękne to były czasy, gdy wracało się do obowiązków dopiero w kolejnym roku kalendarzowym, a nie tak, jak w dorosłym życiu od razu po świętach. Zaczęło się gorączkowe poszukiwanie sposobu na spędzenie nocy sylwestrowej. Zapewne znacie ten problem, gdy nikt nie chce zrobić domówki w swojej chacie w obawie przed ewentualnymi szkodami. To utwierdza w przekonaniu prawdziwość hasła, że domówek się nie organizuje tylko się na nich bywa. Znalazł się jednak jeden ryzykant, który pod nieobecność swoich rodziców postanowił zorganizować „bal” sylwestrowy w swoich skromnych progach.
Pojawił się jednak nieoczekiwany konflikt między kolegami. Odwieczny problem młodocianych amatorów wyskokowych trunków: piwo czy wódka? Na jedno i drugie nie pozwalał nasz skromny imprezowy budżet. Zwaśnione strony pogodził najstarszy z całego naszego grona. Zaproponował nabyć spirytus, który po rozrobieniu z mineralną wodą z "Biedronki" w magiczny sposób przemieni się w wódkę. Spirytus był z lewego źródła, zapewne zza wschodniej granicy, co skutkowało jego niską ceną. Za zaoszczędzone pieniądze kupiliśmy piwa zatem wilk syty i owca cała. Wszyscy kumple ukontentowani jak tra la la.
Pojawił się jednak nieoczekiwany konflikt między kolegami. Odwieczny problem młodocianych amatorów wyskokowych trunków: piwo czy wódka? Na jedno i drugie nie pozwalał nasz skromny imprezowy budżet. Zwaśnione strony pogodził najstarszy z całego naszego grona. Zaproponował nabyć spirytus, który po rozrobieniu z mineralną wodą z "Biedronki" w magiczny sposób przemieni się w wódkę. Spirytus był z lewego źródła, zapewne zza wschodniej granicy, co skutkowało jego niską ceną. Za zaoszczędzone pieniądze kupiliśmy piwa zatem wilk syty i owca cała. Wszyscy kumple ukontentowani jak tra la la.
Zbliżał się sylwester, którego moje młode spragnione alkoholowych ekscesów ciało wręcz nie mogło się doczekać. W tym momencie nastąpi jednak nagły zwrot w mojej opowieści. Stała się tragedia. Na piwka pite na mrozie w parku organizm zareagował podwyższoną temperaturą. Zaczęło się niewinnie od 37,5 stopnia Celsjusza, by zakończyć się na rekordowym w tym roku wyniku 39 stopni. Moje marzenia o piciu wódeczki wśród kumpli legły w gruzach. Nie byłem w stanie przez wysoką gorączkę dojść do toalety. O piciu i wyjściu nie było mowy.
Sylwester. Godzina 22.00. Gorączka delikatnie zelżała. Poczułem się znacznie lepiej. Na tyle lepiej, by odpalić konsolę. Do napędu PSX-a powędrowała druga część Gran Turismo. Zacząłem grać. Grałem i grałem, kolejne wyścigi wygrywałem, fury kupowałem, kredyty zarabiałem. Zaliczyłem znaczny postęp w kampanii. Nawet nie wiem, jak do tego mogło dojść, ale gdy spojrzałem na zegarek z przerażeniem zobaczyłem na nim godzinę 4.30. W ferworze walki na torze nie zauważyłem, że gorączka ustąpiła. Przegapiłem toast o północy. Rodzina myślała, że śpię i nie chciała mi przeszkadzać. Sylwester, który miał się okazać dla mnie katastrofą okazał się piękną chwilą z najlepszą konsolą na świecie. Przysłowie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło sprawdziło się w pełni w moim przypadku.
Nie ma się co załamywać, gdy nasze plany się nie udają. Widocznie los lub jakaś siła wyższa tak chciała. Dzięki nagłemu atakowi gorączki nie poszedłem na imprezę sylwestrową, ale w zamian za to miałem wiele cudownych emocji związanych z wyścigami w Gran Turismo. Dzięki temu, że nie piłem niewiadomego pochodzenia spirytusu, w Nowy Rok nie miałem kaca i mogłem na luzie zabrać się do pisania wypracowania z polskiego, za które pamiętam dostałem czwórkę z plusem.
Spirytusu skosztowałem w kolejny wolny od szkoły weekend, więc nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Życzę wszystkim moim czytelnikom wspaniałej zabawy sylwestrowej, a w nowym 2018 roku wielu miłych chwil spędzonych oddawaniu się różnym rzeczom, które sprawiają Wam przyjemność. Ja swój rok kończę na biegowo. Ostatni start w 2017. 33. Bieg Sylwestrowy w Trzebnicy. A wieczorem kulturalnie się nawalę.
Do zobaczenia w 2018 roku, w którym nadal będę dla Was kreślił słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz